Koszmary. Wizje nocne, które
pokazywały najgorszą z możliwych wyjść. Dręczą wszystkich, nie patrząc na wiek
czy hierarchię wartości. Nawet małe niewinne dziecko. Niemowlę, które budzi się
z płaczem w nocy. Wtedy matka dziecka z czułością tuląc go do serca, uspokajała
swoją pociechę. Ale co wtedy, gdy nie ma się takiej osoby? Wiecznego anioła
stróża? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Jak przyzwyczaić się do strach,
który wręcz paraliżuje? Do nie dawna myślał, ze taki nie istnieje. Każdy uczy
się na błędach, ale co wtedy, gdy nie widzimy w nich nic złego? Tyle pytań bez
odpowiedzi. A teraz szedł w stronę zakazanego lasu i nie wiedział, co go czeka.
Nie zostało mu nic poza tymi snami. Przecież zdążyć się mogło wszystko. Potęga
zła nie znała granic. A miał rodzinę, którą kochał. Na swój sposób, ale kochał.
Tak naprawdę to wszystko robił dla nich. Nie potrafił wytłumaczyć niektórych
swoich czynów. Tyle razy widział przemoc, ból, strach. Takie zwykłe uczucia,
które zna każdy człowiek. Nie są to pozytywne uczucia. Wręcz przeciwnie.
Dlaczego więc sprawiał tyle przykrości bliskim? Może, dlatego, że sam to
przeżył? Tak, sam, wielki, arystokrata Lucjusz Malfoy nigdy nie doznał miłości
ani bezpieczeństwa w domu. Doskonale pamiętał dzień śmierci matki.
~***~
Dwór Malfoy’ów od zawsze wrzucał się w
oczy. Był duży i bogato zdobiony. Mały Lucjusz lubił się chwalić swoimi
rzeczami rówieśnikom. Pewnego razu, kolega z klasy, z Hogwartu zaprosił go do
siebie. Ady, ( bo tak nazywał się chłopak) aportował się po niego z ulicy św.
Merlina i stamtąd ruszyli do gryfona. Gdy zobaczył mały, skromny domek zaczął
się zastanawiać czy wejść. Bo to było coś nowego, nieznanego. Ale był
ślizgonem, a slizgoni nie tchórzą. Wszedł do pomieszczenia. Okazało się, ze
jest to przedpokój połączony z kuchnią. Mimowolnie mały Malfoy poczuł się nie na
miejscu, gdy mama Ady’iego podeszła do niego i ucałowała. Zaczęła się wypytywać
jak w szkole, podała obiad i sprawdzała, czego się nauczył w szkole. Deportował się zaraz po tym, gdy kobieta
zaproponowała mu jedzenie. Dlaczego jego mama tak nie robiła? Dlaczego jedzenie
podawały skrzaty a nie ona? Dlaczego nie przytulała, nie całowała? Czyżby go
nie kochała? Wbiegł do domu, i usłyszał krzyk ojca.
- Ty szmato. Jesteś nic niewarta.
Myślisz, że jak masz na nazwisko Malfoy to możesz podnosić na mnie głos? Mylisz
się i to będzie ostatnie, co zrobiłaś.- Ojciec Lucjusza stał na zwiniętą na
wpół matką, która leżała na ziemi. Kurczowo trzymała się brzucha. Miała
opuchniętą wargę i rozcięta brew. Mały Malfoy stał w drzwiach, nie wiedząc, co
zrobić.
- Abraxs’ie nie proszę. A Lucjusz? On
mnie potrzebuje… Daj mi się z nim pożegnać…
- Nie bierz mnie na litość, głupia
kobieto. Już raz to zrobiłaś.- Lucjusz podszedł bliżej, by rodzice go
zauważyli.
- Tato, co się stało? Czemu mama płacze?
- Witaj synu, widzisz. Mama zrobiła coś
bardzo złego i musi za to zapłacić… Avada Kedavra! No dobrze, idź do siebie.
Kolacja, jak zawsze o 18.30.
- Tato, a kiedy mama się obudzi? Bo
chciałem, żeby mnie przytuliła. Byłem u Ady’iego i jego mama go przytulała.
- Co!? Kanestowie są zdrajcami krwi!
Nigdy więcej nie zbliżaj się do tej rodziny! Rozumiesz?!- Mały Lucjusz ze łzami
w oczach patrzył na ciało matki. Przytaknął głową, mocniej zaciskając oczy, by
nie płakać. Bo tata był zły gdy on płakał. A kara była bolesna.
~***~
Od tamtego czasu był
uderzająco podobny do swojego ojca. Nigdy go nie kochał. Szanował, owszem. Ale
nie kochał. Może dlatego że nie potrafił? Matka nie nauczyła go już nigdy jak
to jest być kochanym i jak to jest kochać. Czy tego żałował? Zdecydowanie nie.
Życie jest podłe i bezlitosne. Na swój sposób był mu wdzięczny. Deportował się
do Lastrange’s Manor. Ogród posiadłości był niesamowity.. Wspiął się po
schodach i zadudnił wielkie machoniowie drzwi.
- Pyszczek nie może otwierać
obcym. Pyszczek taki dostał rozkaz od pani Lestrange.
- Tu virtutem redit caeci, qui
non credebant in eum.*- Po chwili drzwi się
otworzyły z lekkim skrzypnięciem. Lucjusz z podniesioną głową przeszedł przez
próg, rzucając płaczem w skrzata. Nie przejmując się jego lamentowaniem
odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Powróci pan a potęga jego oślepi wszystkich
którzy w niego nie wierzyli.
Błonia nigdy nie traciły na
uroku. Zawsze były zdumiewające piękne. Nawet po wojnie, sam wygląd zapierał
dech w piersiach. Hermiona stała nad jeziorem, wpatrując się w tafle wody.
Promienie słońca załamywały się na srebrnym lustrze, tworząc swój własny
taniec. Jak coś tak pięknego może być aż
tak niebezpieczne? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie…
Doskonale pamiętała każdą chwilę spędzoną w tym miejscu. Nie zawsze były one
kolorowe, ale za to każde były tajemnicze i jedyne w swoim rodzaju. Nie
żałowała niczego. I ta myśl najczęściej podnosiła ją na duchu.
Hermiona poczuła uścisk na
ramieniu i odwróciła się w stronę nauczycielki.
- Chciałaś mnie widzieć drogie
dziecko?- Profesor McGonagal od zawsze traktowała wszystkich swoich
podopiecznych jak swoje dzieci. Może powodem takiego zachowania było bark
własnych? Jednak nikt nie narzekał na takie podejście psorki do ucznia.
- Tak, owszem. Widzi pani,
pani profesor. Draco Malfoy ostatnio znalazł się w szpitalu…- Hermiona
niepewnie spojrzała na byłą opiekunkę.- Może pani wie coś na ten temat?
Mina Minerwy znacznie
stężała, a usta utworzyły prostą linię.
- Nie, niestety nie. Mimo to
bardzo mi przykro z tego powodu. Mam nadzieje, że szybko powróci do zdrowia.- Profesorka
obróciła się na pięcie i już chciała odejść, gdy Hermiona zatrzymała ją, łapiąc
za skrawek szaty.
- Skoro tak, to mam jeszcze
jedno pytanie.- McGonagal spojrzała na nią wyczekująco.- Dlaczego mnie pani
okłamuje? Co jest tak ważne, że nikt nie chce mi powiedzieć? Myślałam, że będę
ostatnią osobą przed którą miałaby pani tajemnice… Jak widać pomyliłam się.-
Hermiona cały czas szeptała. Nie chciała podnosić głosu. Nie ufała sobie na
tyle, by krzyczeć. Czuła się bezsilna, pierwszy raz w życiu nie mogła nic
zrobić.
- Panno Granger, czy jest
jakiś powód, by miała pani podstawy twierdzić, ze panią okłamuje?- Hermiona
zamrugała kilka razy. Ton profesorki był wyrafinowany i chłodny. Zawsze używała
go na zebraniach zakonu, gdy miała coś ważnego do powiedzenia.
- Owszem, rozmawiałam z
Malfoy’em. Zaczął coś mówić, lecz nie skończył. Stwierdził, że grono
nauczycielskie wyjaśni mi to na tyle dobitnie bym zrozumiała.
- To niech pani zapyta się
dyrektora Snape’a. Myślę, ze będzie wiedział więcej na ten temat niż ja.
- Czyli wie pani … Ale jest
jeden problem. Nauczyłam się by nie wchodzić w układy ze ślizgonami… To jak?
- A pan Malfoy?- Psorka mimo
wszystko uśmiechnęła się lekko. Jej podopieczna od zawsze była pełna
determinacji. Wiedziała czego chce i dążyła do wyznaczonych sobie celów. Teraz
jej priorytetem było dowiedzenie się prawdy. I to ją najbardziej martwiło.
- Każdy wyjątek potwierdza
regułę. To dowiem się czegoś od pani czy mam nie marnować pańskiego jakże
cennego czasu?
- Myślę, ze nie jest to
odpowiednia pora ani czas. Co powie panienka na to, byśmy umówiły się w miejscu
bardziej sprzyjającym celom? Tutaj ściany mają uszy.
-Zgadzam się. Tylko kiedy?
- Powiadomię cię listownie. A
teraz wybacz, ale listy samie się nie wypełnią. Do widzenia…
I odeszła. Hermiona czuła
satysfakcję i irytację za razem. Niby wymusiła spotkanie, a z drugiej strony
dała się w dziecinny sposób spławić. No nic musi to dobrze rozegrać. No ale nie
od parady była kierownikiem działu Departamenckiego, nie? Da rady. Musi.
Ulice
Londynu powoli pustoszały. Ludzie urządzali swój codzienny wyścig szczurów.
Wszyscy za czymś pędzili. Za sławą, pieniędzmi, szczęściem. Hermiona szła
powoli w stronę domu. Harry kazał jej się stawić u siebie z wiadomością, że
Malfoy od następnego tygodnia. Nie no, po prostu wspaniale! To chyba jakieś
fatum, do tego całego zamieszania potrzebuje jeszcze facjaty Malfoy’a. A może
by tak odwiedzić Ginny? Ostatnio ją zaniedbywała, ale nią miał się, kto zająć.
Sama przed sobą musiała przyznać, że jej zazdrościła. No, ale to już jej mała
tajemnica. Gin ma Zabini’ego a ona ma swoją prace i jest dobrze.
Molly Weasley od rana
krzątała się o kuchni. To właśnie dzisiaj Gin miała odwiedzić ich w Norze. Pani
Weasley nie posiadała się ze szczęścia. Podobno jej jedyna córka miała jej coś
bardzo ważnego do powiedzenia. Nie mogła się doczekać. Tak dawno się widziały.
Specjalnie zwołała praktycznie całą rodzinę.
- Babciu, mogę ci w czymś
pomóc?- Pięcioletnia Dominique,
która zrezygnowała z zabawy z kuzynami.
-
Tak kochanie, poukładamy talerze, dobrze?- Dziewczynka energicznie pokiwała
głową na znak zgody.
Gdy
już wszystko było gotowe, pani Weasley ruszyła do pokoju, gdzie siedzieli
wszyscy pozostali. Razem wspominali dawne czasy i śmiali się z wygłupów
bliźniaków. Po chwili wszyscy usłyszeli pukanie, a Molly zerwała się na równe
nogi, pędząc do drzwi.
-
Córeczko kochana!- Gospodyni podniosła wzrok na towarzysza Ginny i uśmiechnęła
się jeszcze szerzej.- Ooo witamy. Proszę wchodźcie do środka… Wszystko już
gotowe. Za chwilkę podam obiad.- Zabini pomógł Gin zdjąć płaszcz i nim odwiesił
go na wieszak, jego dziewczyna była już obwieszona czwórkę dzieci. Wszystkie
ściskały i całowały swoją ukochaną ciocię. Tylko mała Lucy stała koło drzwi i
podejrzliwym wzrokiem mierzyła Blaise, który tylko pokiwał głową na znak
ogólnego życiowego załamania. Gdy starsi przywitali się z dziewczyną, podszedł
do niej Ron. Ucałował oba policzki siostry i miał właśnie podać rękę chłopakowi
stojącemu w przedpokoju, gdy nagle coś go ruszyło…
-
CO TY TU ROBISZ?! TY ZDRAJCO JEDEN! JAK ŚMIESZ SIĘ TU POKAZYWAĆ?!
-
Ron uspokój się! Przestań wrzeszczeć, bo dzieci się boją.- Ginny próbowała
załagodzić sytuację. Spojrzała prosząco na Zabini’ego, ale on i tak dodał swoje
trzy grosze.
-
Nie martw się Weasley, zobaczyć ciebie to widok dla ludzi o stalowych
nerwach.…- Zaborczo zagarnął Gin do siebie opierając brodę o jej ramie. Ron
poczerwieniał i zaczął zgrzytać zębami. Pani Weasley rozumiejąc, co się dzieje
postanowiła interweniować.
-
Jedzenie stygnie na stole. Idźcie zająć miejsca.- Molly widząc, ze to nie
skutkuje, wszystkich po kolei obdarzała wzrokiem, którego bazyliszek by się nie
powstydził. Towarzystwo powoli się wykruszało i każdy z spuszczoną głowa
grzecznie zasiadał do stołu.
-
Mamuś…- Ginny szeptem zatrzymała swoją rodzicielkę w przejściu.- Czy tata jest
w domu?- Spytała z wyraźnym niepokojem w głosie.
-
Nie córuś… Nie ma go. Pojechał odwiedzić wujka Gregora w Monako. Wróci za trzy
dni.- Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i przytuliła matkę.
-
W takim razie wujek ma ode mnie pozdrowienia..
Cisza
przy stole była nie do zniesienia. Fred i Georg specjalnie od czasu do czasu
głośniej stukali się szklankami i z zadowoleniem obserwowali reakcje Rona i
Zabini’ego. Ten pierwszy na przemian zmieniał kolory na twarzy lub zgrzytał
zębami. Za to ten drugi przyglądał się wszystkim po kolei i czasami posyłał
przyjazne uśmiechy dzieciom.
-,
Co ty tutaj robisz, Zabini? Chcesz wszystko zrujnować? Zniszczyć życie Ginny?-
Ron patrzył na Blaise’a, myśląc, ze to zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie.
Jednak się zawiódł.
-
Weasley po pierwsze, gdy do mnie mówisz to zęby na baczność, a po drugie…- Tu
uśmiechnął się z politowaniem i wzniósł oczy ku górze.- O głupoto, bądź
pozdrowiona…
-
Nie zaprzeczyłeś, a może kazali ci nas szpiegować? Przecież śmierciożercy chcą
zemścić się na członkach zakonu… No Zabini mów…
-
Przytakiwałem, bo psychiatra tak kazał jak zaczniesz pleść od rzeczy. A gdybyś
nie zauważył to jestem jednym z jak to honorowo nazwałeś członkiem zakonu.
Wybiłem na misjach sto razy więcej niż ty na wojnie, więc bądź łaskaw mnie nie
denerwować, bo moja cierpliwość jest na wyczerpaniu, jeśli chodzi o ciebie
Weasley.
-
Nie zamierzam cię tolerować w moim domu.- Warknął Ron wstając od stołu.
-
A będziesz musiał.- Ginny miała serdecznie dosyć tej dziecinnej przepychanki
słownej. Choć zdawała sobie sprawę, ze Blaise kontroluje się by nie powiedzieć
za dużo, ale jej brat nie był bez winy.- Nie rób głupich min Ron. Będziesz
tolerował Blaise ze względu na mnie, rozumiesz?
-
Skąd wiesz, że cię nie skrzywdzi? Jesteś taka pusta i naiwna…
-RON!-
Krzyknęło kilka osób, przysłuchującej się rozmowie
-
Wiesz skąd wiem? Kocham go i ufam mu. A ty będziesz musiał to zaakceptować,
jeśli kochasz mnie… I jest jeszcze jedna rzecz…
Ginny
ucichła i zaczęła się wpatrywać w swoje buty.
-
No kochanie…- Diabeł przytulił się do dziewczyny i uśmiechnął się głupio.- Pochwal
się, że będziemy rodzicami.- Walnął z determinacją patrząc w oczy rudemu.
-
Gin, kochanie to prawda? Będę babcią?- Pani Weasley miała ochotę fruwać po
całej Norze.
-
Jakbyś już nią nie była.- Oburzył się Bill, biorąc na kolana ośmioletnią Victorię.
-
Och Bill, wiesz, o co mi chodzi. Ja zostałam babcią już pięć razy, nic się nie
stanie, jeśli będę szósty!- Ginny uśmiechnęła się lekko do mamy i pokiwała
twierdząco głową. Po chwili wszyscy usłyszeli dźwięk tuczącego się szkła. Ron
wybiegł, co sił w nogach z domu deportując się w tylko sobie znane miejsce.
-Przejdzie
mu…- zaczął Georg
-…
zostawcie to nam.- Skończył Fred, podając mu rękę.
Ja nie komentuje tego po wyżej, bo po prostu jestem zazdrosna i.... Wiesz, zastanawiam się czy nie zrobić Ci konkurencji i nie założyć własnego bloga :D. Parodie! A co! :D O Voldemorcie :D
OdpowiedzUsuńTylko jakąś nazwę, co by się rymowała mi trzeba :D. Wikiiii, wiesz, że Cię mój Pysiaczku kocham? :-)
Jestem zaszczycona :D... Komentuj, komentuj :P
Usuńwymyśl mi jakiś tutuł do bloga *-*
OdpowiedzUsuńJakiś taki z humorem, pasujący do parodii o Voldemorcie.
Przy okazji wykorzystam twój wierszyk o Voldemorcie i fsrtuszku :D
Spoko, to masz ten wierszyk na tym drugim blogu wierszyki-wiki :))
Usuńhttp://voldemort-na-wesolo.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńA się zareklamuje :D
CUDOWNIE!! Twój styl strasznie awansuje, a Ron jak zwykle - ciamajda i zazdrośnik! <3 Jesteś CUDOWNA!! :D
OdpowiedzUsuń