wtorek, 23 kwietnia 2013

17. Tu virtutem redit caeci, qui non credebant in eum



Koszmary. Wizje nocne, które pokazywały najgorszą z możliwych wyjść. Dręczą wszystkich, nie patrząc na wiek czy hierarchię wartości. Nawet małe niewinne dziecko. Niemowlę, które budzi się z płaczem w nocy. Wtedy matka dziecka z czułością tuląc go do serca, uspokajała swoją pociechę. Ale co wtedy, gdy nie ma się takiej osoby? Wiecznego anioła stróża? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Jak przyzwyczaić się do strach, który wręcz paraliżuje? Do nie dawna myślał, ze taki nie istnieje. Każdy uczy się na błędach, ale co wtedy, gdy nie widzimy w nich nic złego? Tyle pytań bez odpowiedzi. A teraz szedł w stronę zakazanego lasu i nie wiedział, co go czeka. Nie zostało mu nic poza tymi snami. Przecież zdążyć się mogło wszystko. Potęga zła nie znała granic. A miał rodzinę, którą kochał. Na swój sposób, ale kochał. Tak naprawdę to wszystko robił dla nich. Nie potrafił wytłumaczyć niektórych swoich czynów. Tyle razy widział przemoc, ból, strach. Takie zwykłe uczucia, które zna każdy człowiek. Nie są to pozytywne uczucia. Wręcz przeciwnie. Dlaczego więc sprawiał tyle przykrości bliskim? Może, dlatego, że sam to przeżył? Tak, sam, wielki, arystokrata Lucjusz Malfoy nigdy nie doznał miłości ani bezpieczeństwa w domu. Doskonale pamiętał dzień śmierci matki.
~***~
Dwór Malfoy’ów od zawsze wrzucał się w oczy. Był duży i bogato zdobiony. Mały Lucjusz lubił się chwalić swoimi rzeczami rówieśnikom. Pewnego razu, kolega z klasy, z Hogwartu zaprosił go do siebie. Ady, ( bo tak nazywał się chłopak) aportował się po niego z ulicy św. Merlina i stamtąd ruszyli do gryfona. Gdy zobaczył mały, skromny domek zaczął się zastanawiać czy wejść. Bo to było coś nowego, nieznanego. Ale był ślizgonem, a slizgoni nie tchórzą. Wszedł do pomieszczenia. Okazało się, ze jest to przedpokój połączony z kuchnią. Mimowolnie mały Malfoy poczuł się nie na miejscu, gdy mama Ady’iego podeszła do niego i ucałowała. Zaczęła się wypytywać jak w szkole, podała obiad i sprawdzała, czego się nauczył w szkole.  Deportował się zaraz po tym, gdy kobieta zaproponowała mu jedzenie. Dlaczego jego mama tak nie robiła? Dlaczego jedzenie podawały skrzaty a nie ona? Dlaczego nie przytulała, nie całowała? Czyżby go nie kochała? Wbiegł do domu, i usłyszał krzyk ojca.
- Ty szmato. Jesteś nic niewarta. Myślisz, że jak masz na nazwisko Malfoy to możesz podnosić na mnie głos? Mylisz się i to będzie ostatnie, co zrobiłaś.- Ojciec Lucjusza stał na zwiniętą na wpół matką, która leżała na ziemi. Kurczowo trzymała się brzucha. Miała opuchniętą wargę i rozcięta brew. Mały Malfoy stał w drzwiach, nie wiedząc, co zrobić.
- Abraxs’ie nie proszę. A Lucjusz? On mnie potrzebuje… Daj mi się z nim pożegnać…
- Nie bierz mnie na litość, głupia kobieto. Już raz to zrobiłaś.- Lucjusz podszedł bliżej, by rodzice go zauważyli.
- Tato, co się stało? Czemu mama płacze?
- Witaj synu, widzisz. Mama zrobiła coś bardzo złego i musi za to zapłacić… Avada Kedavra! No dobrze, idź do siebie. Kolacja, jak zawsze o 18.30.
- Tato, a kiedy mama się obudzi? Bo chciałem, żeby mnie przytuliła. Byłem u Ady’iego i jego mama go przytulała.
- Co!? Kanestowie są zdrajcami krwi! Nigdy więcej nie zbliżaj się do tej rodziny! Rozumiesz?!- Mały Lucjusz ze łzami w oczach patrzył na ciało matki. Przytaknął głową, mocniej zaciskając oczy, by nie płakać. Bo tata był zły gdy on płakał. A kara była bolesna.
~***~
Od tamtego czasu był uderzająco podobny do swojego ojca. Nigdy go nie kochał. Szanował, owszem. Ale nie kochał. Może dlatego że nie potrafił? Matka nie nauczyła go już nigdy jak to jest być kochanym i jak to jest kochać. Czy tego żałował? Zdecydowanie nie. Życie jest podłe i bezlitosne. Na swój sposób był mu wdzięczny. Deportował się do Lastrange’s Manor. Ogród posiadłości był niesamowity.. Wspiął się po schodach i zadudnił wielkie machoniowie drzwi.
- Pyszczek nie może otwierać obcym. Pyszczek taki dostał rozkaz od pani Lestrange.
-  Tu virtutem redit caeci, qui non credebant in eum.*- Po chwili drzwi się otworzyły z lekkim skrzypnięciem. Lucjusz z podniesioną głową przeszedł przez próg, rzucając płaczem w skrzata. Nie przejmując się jego lamentowaniem odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 *Powróci pan a potęga jego oślepi wszystkich którzy w niego nie wierzyli. 

Błonia nigdy nie traciły na uroku. Zawsze były zdumiewające piękne. Nawet po wojnie, sam wygląd zapierał dech w piersiach. Hermiona stała nad jeziorem, wpatrując się w tafle wody. Promienie słońca załamywały się na srebrnym lustrze, tworząc swój własny taniec. Jak coś tak pięknego może być aż tak niebezpieczne? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie… Doskonale pamiętała każdą chwilę spędzoną w tym miejscu. Nie zawsze były one kolorowe, ale za to każde były tajemnicze i jedyne w swoim rodzaju. Nie żałowała niczego. I ta myśl najczęściej podnosiła ją na duchu.
Hermiona poczuła uścisk na ramieniu i odwróciła się w stronę nauczycielki.
- Chciałaś mnie widzieć drogie dziecko?- Profesor McGonagal od zawsze traktowała wszystkich swoich podopiecznych jak swoje dzieci. Może powodem takiego zachowania było bark własnych? Jednak nikt nie narzekał na takie podejście psorki do ucznia.
- Tak, owszem. Widzi pani, pani profesor. Draco Malfoy ostatnio znalazł się w szpitalu…- Hermiona niepewnie spojrzała na byłą opiekunkę.- Może pani wie coś na ten temat?
Mina Minerwy znacznie stężała, a usta utworzyły prostą linię.
- Nie, niestety nie. Mimo to bardzo mi przykro z tego powodu. Mam nadzieje, że szybko powróci do zdrowia.- Profesorka obróciła się na pięcie i już chciała odejść, gdy Hermiona zatrzymała ją, łapiąc za skrawek szaty.
- Skoro tak, to mam jeszcze jedno pytanie.- McGonagal spojrzała na nią wyczekująco.- Dlaczego mnie pani okłamuje? Co jest tak ważne, że nikt nie chce mi powiedzieć? Myślałam, że będę ostatnią osobą przed którą miałaby pani tajemnice… Jak widać pomyliłam się.- Hermiona cały czas szeptała. Nie chciała podnosić głosu. Nie ufała sobie na tyle, by krzyczeć. Czuła się bezsilna, pierwszy raz w życiu nie mogła nic zrobić.
- Panno Granger, czy jest jakiś powód, by miała pani podstawy twierdzić, ze panią okłamuje?- Hermiona zamrugała kilka razy. Ton profesorki był wyrafinowany i chłodny. Zawsze używała go na zebraniach zakonu, gdy miała coś ważnego do powiedzenia.
- Owszem, rozmawiałam z Malfoy’em. Zaczął coś mówić, lecz nie skończył. Stwierdził, że grono nauczycielskie wyjaśni mi to na tyle dobitnie bym zrozumiała.
- To niech pani zapyta się dyrektora Snape’a. Myślę, ze będzie wiedział więcej na ten temat niż ja.
- Czyli wie pani … Ale jest jeden problem. Nauczyłam się by nie wchodzić w układy ze ślizgonami… To jak?
- A pan Malfoy?- Psorka mimo wszystko uśmiechnęła się lekko. Jej podopieczna od zawsze była pełna determinacji. Wiedziała czego chce i dążyła do wyznaczonych sobie celów. Teraz jej priorytetem było dowiedzenie się prawdy. I to ją najbardziej martwiło.
- Każdy wyjątek potwierdza regułę. To dowiem się czegoś od pani czy mam nie marnować pańskiego jakże cennego czasu?
- Myślę, ze nie jest to odpowiednia pora ani czas. Co powie panienka na to, byśmy umówiły się w miejscu bardziej sprzyjającym celom? Tutaj ściany mają uszy.
-Zgadzam się. Tylko kiedy?
- Powiadomię cię listownie. A teraz wybacz, ale listy samie się nie wypełnią. Do widzenia…
I odeszła. Hermiona czuła satysfakcję i irytację za razem. Niby wymusiła spotkanie, a z drugiej strony dała się w dziecinny sposób spławić. No nic musi to dobrze rozegrać. No ale nie od parady była kierownikiem działu Departamenckiego, nie?  Da rady. Musi.
Ulice Londynu powoli pustoszały. Ludzie urządzali swój codzienny wyścig szczurów. Wszyscy za czymś pędzili. Za sławą, pieniędzmi, szczęściem. Hermiona szła powoli w stronę domu. Harry kazał jej się stawić u siebie z wiadomością, że Malfoy od następnego tygodnia. Nie no, po prostu wspaniale! To chyba jakieś fatum, do tego całego zamieszania potrzebuje jeszcze facjaty Malfoy’a. A może by tak odwiedzić Ginny? Ostatnio ją zaniedbywała, ale nią miał się, kto zająć. Sama przed sobą musiała przyznać, że jej zazdrościła. No, ale to już jej mała tajemnica. Gin ma Zabini’ego a ona ma swoją prace i jest dobrze.

Molly Weasley od rana krzątała się o kuchni. To właśnie dzisiaj Gin miała odwiedzić ich w Norze. Pani Weasley nie posiadała się ze szczęścia. Podobno jej jedyna córka miała jej coś bardzo ważnego do powiedzenia. Nie mogła się doczekać. Tak dawno się widziały. Specjalnie zwołała praktycznie całą rodzinę.
- Babciu, mogę ci w czymś pomóc?- Pięcioletnia Dominique, która zrezygnowała z zabawy z kuzynami.
- Tak kochanie, poukładamy talerze, dobrze?- Dziewczynka energicznie pokiwała głową na znak zgody.
Gdy już wszystko było gotowe, pani Weasley ruszyła do pokoju, gdzie siedzieli wszyscy pozostali. Razem wspominali dawne czasy i śmiali się z wygłupów bliźniaków. Po chwili wszyscy usłyszeli pukanie, a Molly zerwała się na równe nogi, pędząc do drzwi.
- Córeczko kochana!- Gospodyni podniosła wzrok na towarzysza Ginny i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.- Ooo witamy. Proszę wchodźcie do środka… Wszystko już gotowe. Za chwilkę podam obiad.- Zabini pomógł Gin zdjąć płaszcz i nim odwiesił go na wieszak, jego dziewczyna była już obwieszona czwórkę dzieci. Wszystkie ściskały i całowały swoją ukochaną ciocię. Tylko mała Lucy stała koło drzwi i podejrzliwym wzrokiem mierzyła Blaise, który tylko pokiwał głową na znak ogólnego życiowego załamania. Gdy starsi przywitali się z dziewczyną, podszedł do niej Ron. Ucałował oba policzki siostry i miał właśnie podać rękę chłopakowi stojącemu w przedpokoju, gdy nagle coś go ruszyło…
- CO TY TU ROBISZ?! TY ZDRAJCO JEDEN! JAK ŚMIESZ SIĘ TU POKAZYWAĆ?!
- Ron uspokój się! Przestań wrzeszczeć, bo dzieci się boją.- Ginny próbowała załagodzić sytuację. Spojrzała prosząco na Zabini’ego, ale on i tak dodał swoje trzy grosze.
- Nie martw się Weasley, zobaczyć ciebie to widok dla ludzi o stalowych nerwach.…- Zaborczo zagarnął Gin do siebie opierając brodę o jej ramie. Ron poczerwieniał i zaczął zgrzytać zębami. Pani Weasley rozumiejąc, co się dzieje postanowiła interweniować.
- Jedzenie stygnie na stole. Idźcie zająć miejsca.- Molly widząc, ze to nie skutkuje, wszystkich po kolei obdarzała wzrokiem, którego bazyliszek by się nie powstydził. Towarzystwo powoli się wykruszało i każdy z spuszczoną głowa grzecznie zasiadał do stołu.
- Mamuś…- Ginny szeptem zatrzymała swoją rodzicielkę w przejściu.- Czy tata jest w domu?- Spytała z wyraźnym niepokojem w głosie.
- Nie córuś… Nie ma go. Pojechał odwiedzić wujka Gregora w Monako. Wróci za trzy dni.- Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i przytuliła matkę.
- W takim razie wujek ma ode mnie pozdrowienia..
Cisza przy stole była nie do zniesienia. Fred i Georg specjalnie od czasu do czasu głośniej stukali się szklankami i z zadowoleniem obserwowali reakcje Rona i Zabini’ego. Ten pierwszy na przemian zmieniał kolory na twarzy lub zgrzytał zębami. Za to ten drugi przyglądał się wszystkim po kolei i czasami posyłał przyjazne uśmiechy dzieciom.
-, Co ty tutaj robisz, Zabini? Chcesz wszystko zrujnować? Zniszczyć życie Ginny?- Ron patrzył na Blaise’a, myśląc, ze to zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie. Jednak się zawiódł.
- Weasley po pierwsze, gdy do mnie mówisz to zęby na baczność, a po drugie…- Tu uśmiechnął się z politowaniem i wzniósł oczy ku górze.- O głupoto, bądź pozdrowiona…
- Nie zaprzeczyłeś, a może kazali ci nas szpiegować? Przecież śmierciożercy chcą zemścić się na członkach zakonu… No Zabini mów…
- Przytakiwałem, bo psychiatra tak kazał jak zaczniesz pleść od rzeczy. A gdybyś nie zauważył to jestem jednym z jak to honorowo nazwałeś członkiem zakonu. Wybiłem na misjach sto razy więcej niż ty na wojnie, więc bądź łaskaw mnie nie denerwować, bo moja cierpliwość jest na wyczerpaniu, jeśli chodzi o ciebie Weasley.
- Nie zamierzam cię tolerować w moim domu.- Warknął Ron wstając od stołu.
- A będziesz musiał.- Ginny miała serdecznie dosyć tej dziecinnej przepychanki słownej. Choć zdawała sobie sprawę, ze Blaise kontroluje się by nie powiedzieć za dużo, ale jej brat nie był bez winy.- Nie rób głupich min Ron. Będziesz tolerował Blaise ze względu na mnie, rozumiesz?
- Skąd wiesz, że cię nie skrzywdzi? Jesteś taka pusta i naiwna…
-RON!- Krzyknęło kilka osób, przysłuchującej się rozmowie
- Wiesz skąd wiem? Kocham go i ufam mu. A ty będziesz musiał to zaakceptować, jeśli kochasz mnie… I jest jeszcze jedna rzecz…
Ginny ucichła i zaczęła się wpatrywać w swoje buty.
- No kochanie…- Diabeł przytulił się do dziewczyny i uśmiechnął się głupio.- Pochwal się, że będziemy rodzicami.- Walnął z determinacją patrząc w oczy rudemu.
- Gin, kochanie to prawda? Będę babcią?- Pani Weasley miała ochotę fruwać po całej Norze. 
- Jakbyś już nią nie była.- Oburzył się Bill, biorąc na kolana ośmioletnią Victorię.
- Och Bill, wiesz, o co mi chodzi. Ja zostałam babcią już pięć razy, nic się nie stanie, jeśli będę szósty!- Ginny uśmiechnęła się lekko do mamy i pokiwała twierdząco głową. Po chwili wszyscy usłyszeli dźwięk tuczącego się szkła. Ron wybiegł, co sił w nogach z domu deportując się w tylko sobie znane miejsce.
-Przejdzie mu…- zaczął Georg
-… zostawcie to nam.- Skończył Fred, podając mu rękę.

6 komentarzy:

  1. Ja nie komentuje tego po wyżej, bo po prostu jestem zazdrosna i.... Wiesz, zastanawiam się czy nie zrobić Ci konkurencji i nie założyć własnego bloga :D. Parodie! A co! :D O Voldemorcie :D
    Tylko jakąś nazwę, co by się rymowała mi trzeba :D. Wikiiii, wiesz, że Cię mój Pysiaczku kocham? :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. wymyśl mi jakiś tutuł do bloga *-*
    Jakiś taki z humorem, pasujący do parodii o Voldemorcie.
    Przy okazji wykorzystam twój wierszyk o Voldemorcie i fsrtuszku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, to masz ten wierszyk na tym drugim blogu wierszyki-wiki :))

      Usuń
  3. http://voldemort-na-wesolo.blogspot.com/
    A się zareklamuje :D

    OdpowiedzUsuń
  4. CUDOWNIE!! Twój styl strasznie awansuje, a Ron jak zwykle - ciamajda i zazdrośnik! <3 Jesteś CUDOWNA!! :D

    OdpowiedzUsuń