poniedziałek, 25 marca 2013

15.Bo istnieją różne odcienie czerni...



Światło nie zawsze niesie ze sobą dobro. Ciemność nie zawsze jest złe. Tak i było w jego przypadku. Nic nie widział, nic nie słyszał. Było mu dobrze, nie chciał się stąd ruszać. A tak właściwie… To gdzie on jest? Draco Malfoy balansował pomiędzy dwoma światami. I choć nie zdawał sobie z tego sprawy, to i tak był w nim jakiś dziwny niepokój. Musiał się wydostać z tej otchłani. Nie może dłużej tutaj być. Dlaczego? Tego nie wiedział. Czuł, że nie może tutaj dłużej zostać, w przeciwnym razie nigdy się na to nie zdecyduje. Tylko jak to zrobić. Skoncentrował się na chwile, a przed jego oczami pojawił się dziwny, brązowy kolor. Mimowolnie przypomniał sobie Granger. Właśnie, przez tą przeklętą szlame ma teraz kłopoty. Ale czy nie sam się w nie wpakował? Przecież wiedział, co go czeka za spoufalanie się z osobami, które nie mają czystej krwi. Z drugiej strony to nic nie daje… Na przykład on. Posiada czystą krew, ma wykupiony respekt oraz szacunek, a jest traktowany jak nie jeden skrzat domowy. Piepszyć to wszystko. Chciał znowu spokojnie zaspać, znów poczuć tą idealną ciszę. Jednak cały czas myślał o tym, że musi zabić tę dziewczynę.

Hermiona od godziny stała pod ścianą, bijąc się z myślami. Leżał tam, podpięty pod te ogromne maszyny. Chyba jest mu to winna? Ale moment „winna”? Niby, dlaczego. A jednak się przełamała. Nieśmiało weszła do pomieszczenia i stanęła w progu. Bała się, że on jednak za chwilę otworzy oczy i uśmiechnie się w ten swój perfidny sposób, a ona będzie musiała się tłumaczyć. Stała tam powoli uspokajając rozdygotane serce i wmawiając sobie, że nic takiego się nie stanie. Przecież on jest nie przytomny. Podeszła do łóżka. Czyżby miała stracić następną osobę? Doskonale pamiętała jak niespełna kilka miesięcy temu była tutaj, żegnając się z ojcem. Usiadła na krześle i przyglądała się młodemu miliarderowi. Niezdrowo blada twarz i te blond włosy. Uświadomiła sobie jak bardzo brakuje jej tego ironicznego spojrzenia. Nachyliła się i lekko odgarnęła włosy z jego czoła. Nie mogła się powstrzymać by nie dotknąć jego policzka. Był zimny. Oczy zaszkliły jej się delikatnie. Pogładziła go po twarzy.

Draco z ulgą stwierdził, że jednak żyje i nie musi się wydostawać z żadnego fanaberyjnego świata. Usłyszał, ze ktoś wchodzi do jego sali. Nie otwierał oczu, gość nie kwapił się do pogawędki, w wyniku, czego Malfoy słyszał miarowe pikanie maszyny, która wyręczała go za utrzymywania miarowego oddychania. Zdziwił się, gdy na policzku poczuł ciepłą dłoń.
Po chwili otworzył oczy i nie wierzył w to, co widzi. Na krześle siedziała Granger. Miała spuszczoną głowę. Draco już chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna go wyprzedziła. Nadal nie podnosiła głowy, wiec spokojnie mógł się jej przyglądać:
- Nie wiem, co się ze mną dzieje. Myślałam, ze cię nienawidzę, a teraz widzę cię na tym łóżku nieprzytomnego i czuję się winna. Boje się na ciebie spojrzeć. Boje się, że gdy otworzysz oczy zobaczę w nich złość i smutek. Sama się sobie dziwię, ale brakuje mi ciebie. Tego zakochanego w sobie arystokratę od siedmiu boleści. Draco proszę cię nie możesz mnie teraz zostawić. Nawet gdybyś miał tu i teraz wstać i wyzywać mnie od najgorszych, czułabym się lepiej niż teraz. A najgorsza jest świadomość, ze doskonale wiem, że nie będę ci w stanie tego powiedzieć, gdy będziesz mógł mnie słuchać.- Szeptała tak cicho, ze chłopak miał spore trudności ze zrozumieniem tej wypowiedzi. Jednak nawet jak już usłyszał to i tak wszystko docierało do niego w zwolnionym tempie. Sam do siebie się uśmiechnął. Przecież nie może zmarnować TAKIEJ okazji…
Po jej policzkach spływały łzy. Sama się sobie dziwiła, ze ostatnio jest taka słaba. Kiedyś, żeby zmusić ją do płaczu potrzebowali kilo cebuli, a teraz? Jest gotowa się rozpłakać przy pierwszym lepszym łzawym filmie romantycznym.
- Wiesz Granger, nie jestem w stanie teraz wstać i cię wyzywać, ale obiecuje, ze, gdy tylko mi się poprawi nadrobię zaległości. A i wiesz…- szepnął konspiracyjnie- mnie nie tak się łatwo pozbyć. Swego diabły tak szybko nie wezmą. No i wiesz Zabini ma tam wpływy.
Hermiona zrobiła się blada i podniosła głowę. Zobaczyła uśmiechniętego Malfoy’a, który lekko mrużył oczy. Widać było, że ta wypowiedz dużo go kosztowała, ale nie stracił na uroku. Dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła na te słowa.
- Ja już pójdę, przepraszam, ze cię obudziłam.
- Nie, nie, nie. Teraz to ty grzecznie ze mną zostaniesz i ładnie się wytłumaczysz- Draco czuł się niesamowicie dobrze. Patrzył jak dziewczyna się rumieni. A po chwili usłyszał w głowie słowa Rookwood’a. „I tak będziesz musiał ją zabić, normalnie …aż nie mogę się doczekać. Jej mina będzie bezcenna”. Zignorował gadkę śmierciożercy i dalej przyglądał się dziewczynie- No i jak Granger? Podobno za mną tęskniłaś, ale wiesz musisz poczekać, aż dojdę do siebie, bo w przeciwnym razie nie pociągnę zbyt długo- Uśmiechnął się jeszcze szerzej do dziewczyny, z radością obserwując jej ogromne czerwone rumieńce.
- Ty, ty… Jak tak możesz?!- Hermiona oburzyła się słowami chłopaka. Ona się o niego martwiła. Wylewała łzy, a on? Przeklęty arystokrata!
- Ale słoneczko, ty moje. Nie denerwuj się, bo to szkodzi… I mogę, co? Bo nie zrozumiałem z kontekstu …
- Jak widać rozumienie idzie ci bardzo opornie…-warknęła do niego, odwracając głowę.
- I dziwisz mi się? To tylko i wyłącznie twoja wina…- Roześmiał się na głos patrząc jej w oczy.- Rozpraszasz mnie Granger…
-Malfoy, poprzestawiało ci się coś? Może się w głowę uderzyłeś, albo po prostu leki źle na ciebie działają.
- Wszystko ze mną w porządku. Granger, kiedy jest pierwsza rozprawa mojego ojca?- Zapytał już poważniej.
- Jeszcze nie ustaliłam terminu. Malfoy, kto ci to zrobił? Wiem, ze nie powinnam pytać, ale…- I co ona ma mu teraz powiedzieć? Że go kocha? Że się martwi? Przecież to jakiś absurd. Hermiona wstała z krzesła i podeszła do okna. Widok był śliczny, piękne labirynty przyozdabiane goździkami. Zauważyła na parkingu jakąś parę. Mężczyzna mocno trzymał kobietę, która mocno gestykulując rękami krzyczała na niego. Chłopak w ogóle się tym nie przejął i pocałował ją. Ruda osóbka się uspokoiła. Dopiero zdała sobie sprawę, że to Gin z Diabłem. Uśmiechnęła się sama do siebie. Strasznie im zazdrościła. Są razem, mimo wszystko kochają się i za niedługo na świat przyjdzie ich córeczka. Tak, Ginevra Weasley miała urodzić córeczkę i to już za niecałe 6 miesięcy. Powoli odwróciła się do chłopaka. Patrzył na nią, jak zwykle z jego oczu nie dało się nic odczytać.
- Granger uwierz jesteś ostatnią osobą, której mam zamiar się tłumaczyć. Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz. Prawdopodobnie ze szpitala wyjdę za tydzień. Wtedy ustalimy termin rozprawy. A teraz możesz już iść.
Nie wierzyła w to, co usłyszała. On ją po prostu wygania. A ona głupia wierzyła, ze coś jednak dla niego znaczy. Nie mógł zobaczyć jej łez spływających po twarzy. Nie mógł usłyszeć cichutkiego szlochu. Nie mógł poczuć ogromnego bólu, który jej zadał.

Został sam w pustej sali. Musiał się bardziej pilnować. Musi sprawić by znienawidziła go tak, jak jeszcze nigdy. Tak będzie lepiej, łatwiej dla wszystkich. Jak on ma ją zabić, skoro coś do niej czuje? W tej chwili czuł się jak najgorsze ścierwo. W sercu panowała pustka, która wsysała wszystkie zmysły. Nie radził sobie już z niczym. Parametry chłopaka zaczęły niebezpiecznie spadać. Do sali przybiegło kilka pielęgniarek. Po chwili sytuacja była już pod kontrolą. Stan pacjenta stabilny.

Wyszła ze szpitala. Poczuła się zmęczona. Komórka w jej kieszeni zaczęła niebezpiecznie wibrować. Wyjęła telefon i popatrzyła na wyświetlacz. „Zastrzeżony”. Zmarszczyła lekko noc i odebrała:
- Hermiona Granger, Kierownik Działu Departamenckiego Zabójstwa I Niewyjaśnionych Okoliczności, słucham?- Postarała się o najbardziej służbowy ton, na jaki było ją stać.
- Dzień Dobry panno Granger. Z tej strony Stephen Bern. Czy mógłbym z panią porozmawiać? Chciałbym niezwłocznie się z panną spotkać.
- Jeśli sprawa jest na tyle poważna najwcześniej za 20 minut. Może być?
- Tak oczywiście. Zapraszam do mnie. Town Street 34f. Czekam na pannę.
I po jej wypoczynku…
Droga, ponura dzielnica nie wyróżniała się spośród wielu innych. Hermiona zaparkowała auto przed olbrzymim zamkiem. Misternie rzeźbione ogrodzenie było zabezpieczone różnymi zaklęciami, o których dziewczyna nie miała zielonego pojęcia. Podeszła ostrożnie do furtki, która sama się otworzyła. Niepewnie przeszła przez bramkę rozglądając się dookoła. Widok przypominał scenę rodem filmu Brama Stokera „Dracula”. Połamane gałęzie opierały się o ogrodzenie. Trawa była szara, z resztą jak wszystkie inne rośliny. W progu drzwi stanął pan Bern. Z ciekawością przyglądał się kobiecie. Zdawał sobie sprawę z tego, ze to, co widzi wprawia ją w zaskoczenie. Tak jak resztę jego przypadkowych gości. Lekko pomachał jej na znak, że na nią czeka. Granger szybko ogarnęła swoje myśli i ruszyła w stronę wejścia do domu.
- Witam panno Granger. Widzę, że nie jest pani zachwycona dekoracją.- Tutaj uśmiechnął się zapraszając Hermionę do środka.
- Dzień Dobry panie Bern. Jeśli chodzi o wystrój dosyć ponury. Chciał się pan ze mną widzieć?
- Tak, rzeczywiście. Zapraszam do salonu. Zaraz wszystko wyjaśnię. Czego sobie pani życzy do picia? Kawy, herbaty czy może jakieś napoje procentowe?
- Wystarczy herbata…- Hermiona uśmiechnęła się delikatnie do Berna i rozsiadła się w pokoju gościnnym. Po chwili do pomieszczenia wszedł Stephen niosący tacę z filiżankami i talerzykiem ciastek.
- Proszę się częstować.- Bern zauważył jak panna Granger rozgląda się po pokoju. Uśmiechnął się szczerze. Pierwszy raz od dawna.- Dekoracja nie jest zachwycająca. Zdaje sobie z tego sprawę. Jednak, na co stać starego wdowca?
- Panie Bern, do rzeczy. Po co się chciał pan ze mną spotkać?
- Hmm, widzi pani, panno Granger… Chciałem się z panią spotkać w sprawie rozprawy pana Lucjusza Malfoy’a. Czy zna pani przysłowie mówiące, że trzeba się naprawdę bardzo mocno przypatrzeć, by ujrzeć, że jest więcej niż jeden odcień czerni?
- Co chce pan przez to powiedzieć?- Hermiona choć była inteligentną kobietą to nie zrozumiała ani słowa. Odcienie czarnego? Nie… Coś musi być nie tak.
- Jak pani to rozumie, panno Granger?
- Odcienie czerni… Nie istnieje coś takiego. Może chodzi o paradoks powiedzenia. Bo jest to tak, jakby powiedziałby pan o odcieniach bieli. Chyba, ze chodzi o szarość…- Hermiona zastanawiała się na głos. Bern był szczerze zaskoczony taka dedukcją sprawy.  
- Ciekawe wnioski panno Granger jednak mylne. Załóżmy, że jest dobro i zło. Biel przypasujemy do dobra, zatem złu dostanie się czerń. Tymi złymi w naszej sprawie są państwo Gray, tymi zasłużonymi państwo Malfoy, pani i ja. Ale co jeśli ludzie ze strony ciemnej należą do niej z woli przymuszonej.- Starzec upił łyk grzańca obserwując reakcje kobiety. Był ciekawy jej reakcji.
- Chce pan mi powiedzieć, że ktoś z rodziny Gray’ow jest szantażowany?- Szok jaki teraz pojawił się na jej twarzy rozbawił starego adwokata.
- Owszem, mowa teraz o Rosalie Karonii Gray, żony Karolda. Moje jakże zaufane źródła donoszą, ze kobieta jest zastraszana przez męża. Gdyby jednak się przełamała i z nami porozmawiała, całą sprawę byśmy rozwiązali od tak. Jednak bez jej informacji, zaczynamy od zera. Nie oszukujmy się panno Granger, te wiadomości które leżą w pani posiadaniu nie umożliwiają posunięcia się dalej. Nie ma punktu zwrotnego ani zaczepnego, którym moglibyśmy się wspomóc. Możemy snuć domysły na temat tego, co się tak naprawdę stało. Ale i ja i pani wiemy doskonale że w naszym fachu fakt bez poparcia dowodami…
- To nie fakt.- Dokończyła cicho dziewczyna. Choć nie chciała, to musiała przyznać rację Bern’owi. Dopiła resztę herbaty i popatrzyła na Stephena Berna.- Czyli chciał mi pan uświadomić, że pomimo tego ile informacji nagromadziłam to i tak są one w 90% zbędne?
- Powiedzmy może delikatniej. Nie są niezbędne do wygrania sprawy. Muszę panią ostrzec, że Karold Gray to trudny zawodnik. Wygrałem tę wojnę z nim. Wtedy na Sali. I zapłaciłem za to najdroższą mi cenę. Dlatego teraz jestem wdowcem. Uważaj moja droga, bo i ciebie może to czekać.
- Niech się pan o mnie nie martwi dam sobie radę, a teraz jeśli pan pozwoli pójdę już.
-Ależ oczywiście. Odprowadzę panią.- Hermiona szybko się ubrała i żegnając się z właścicielem dworku, pośpiesznie opuściła posiadłość   

Nie czuła się najlepiej. Cały czas myślała nad tym, co powiedział jej stary wdowiec. Jest tylko jedno wyjście. Musi się spotkać z żoną Graya’a. Gdy tylko dojechała do domu, wzięła się za pisanie listu.

Rosalie Gray
Witam, może mnie pani nie pamiętać. Jednak bardzo chciałabym się z panią spotkać. Jeśli chodzi o termin, to zależy od pani. Byłabym wdzięczna, gdyby nasze spotkanie odbyło się w tajemnicy. To nic poważnego. Chyba nie ma sensu powiadamiać osób trzecich, które mogą okazać się niepowołane.
Z niecierpliwością czekam na odpowiedź
Hermiona Granger.

Teraz zostało jej już tylko czekać na odpowiedź. A co jeśli jednak się nie zgodzi? No nic, będzie się martwiła wtedy, kiedy już wszystko będzie jasne. Spojrzała na zegarek 18.45. Może tak by jeszcze odwiedziła, Malfoy’a? Nie no chyba ją pogrzało. Nie, nie pójdzie do niego. Nie po tym jak ją potraktował. On ją wyrzuca ze sali, a ona? Martwi się o niego! Nie odwiedzi go teraz, bo jest późno. Musi się jeszcze wykąpać, bo miło byłoby pokazać się w pracy! No, więc nie odwiedzi Malfoy’a. Hmm, zrobię to jutro rano.-Pomyślała. I zaspała z uśmiechem na twarzy.

poniedziałek, 18 marca 2013

Kartka wyrwana z pamiętnika Draco Malfoya (Mały Bonusik)



Przygotowałam krótki bonus. Raczej nie zalicz się to pod rozdział opowiadania, ale nie mogłam się powstrzymać, by go tu nie dawać. Moim hobby jest pisanie tego typu rymowanek i jakąś tak. Miłego czytania.


 

 

Czarny zeszyt, który był chowany, co noc. Mieszkał pod poduszką. Skrywał wszystkie mroczne tajemnice pewnego arystokraty. Jedyny przyjaciel, który potrafi słuchać, który nie przerywa i pozwala wepchać w siebie całą złość. Pierwsza strona była skrajnie przypalana, a staranny napis głosił:

 

Jestem aniołem ciemności

Tylko pustka u mnie gości

Ciemność i strach przepełnia życie

Nie czuje, nie kocham, nie wiem, czym jest serca bicie

Tylko gorzka łza…

Czy to naprawdę ja?

Gniew i smutek nie znika

Pojawia się lekka panika

Niczym cień odejść nie chce

Choć proszę nie słyszy mnie

Nadal w cieniu się kryje

Wśród gołych drzew wiatr wyje

Nie mam ciepła, które mógłbym dać

Serce zastygłe- tylko na tyle mnie stać

Żyły zimne, krew w nich nie płynie

W bezdennej głębinie

Chłód ode mnie bije

Bo jestem aniołem ciemności, gdzie każdego dnia umieram i żyje

 

Kilka stron zapisanych ciemnym atramentem. Tak nie wiele. A jednak to pomagało młodemu człowiekowi uporządkować życie. Nikt o tym nie wiedział. Jedna z tajemnic, które Draco starannie ukrywał. Pisał o północy, gdy wszyscy już spali. Wtedy miał pewność, ze nikt mu nie przerwie. Auror i śmierciożerca w jednym. To tak jakby w jednym ciele złączyć anioła i szatana. Ostatnio powstał wpis, który… No właśnie jak do określić? A może spróbujecie sami. Sam Malfoy nie potrafił znaleźć słów na tytuł tego wiersza, więc został on bez nazwy:

 

Narodzony z dwóch światów

Niepasujący do planów i schematów

Z miłości i nienawiści

Z wojny i pokoju, który się nie ziści

Żyje wśród ludzi, choć do nich nie pasuje

Nie je, bo cierpieniem głoduje

Anioł światła, który podpisał umowę z diabłem

Śmierć nazywana życia paktem

Próbuje uwolnić się spod władzy pana swojego

Nie znając nawet imienia jego

Kazano mu zabijać, torturować

I robił to, by złość wyładować

Zabiera życie, w nic nie wierzy

Zdaje sobie sprawę

Że odejść musi

Prędzej czy później ktoś go do tego zmusi

Wiedział, że świat weryfikuje

Lecz go nie przyjmuje

Bo on się wyróżnia

Po śmierci innych czeka niebo, jego próżnia

Jego ostatnia misja śmierć zbawieniem duszy

To nie koniec, przecież i tak dalej ruszy

I nawet, jeśli wszyscy będą go mieli za nic

Dla śmierciożercy nie ma granic

Zabił kuzynki ojca i matkę

Patrzył jak jego pan zabija przyjaciela żonę i babkę

Jego czas już się skończył

Podpisał na siebie wyrok, cierpliwość wykończył

Patrzył jak jego ciało się rozpada

Oczy nie patrzą na Armagedon, duszę ogarnia zagłada

To upadek anioła, który nie powstał

On zawsze tam gdzie początek został

Po chwili wszystko znika

Zostaje człowiek i czysta krytyka

Nie ma anioła. Odszedł, ale wróci

Męki człowiek skróci

A teraz on jest sam bez pomocy

Ten, który odszedł za diabła mocy

Każe mu się poddać

Dusze Czarnemu Panu oddać

Bo to jego przeznaczenie

Kolejne tchnienie

Kolejna misja- tym razem porwanie

Norma, czyli gwałt, informacje zabijanie

Czyli zwykła codzienność

Dla innych świętość

Dla niego przekleństwo

Lub śmierci niebezpieczeństwo

Czyli życie upadłego anioła

Ale on wie, że tym razem też przeżyć zdoła

Dlaczego? Bo jego rodzina

By się ratować poświecili syna.

 

Ostatni wpis w czarnym zeszycie. Pamiętnik człowieka, który nie wie, co zrobić ze swoim życiem. Początek i koniec. Czerń i biel. Dobro i zło. Same przeciwieństwa w jednym człowieku. Życie rozstraja, go na części. Ale w dalszym ciągu w jednym ciele. O jednym charakterze. W jednej osobie.


      

wtorek, 12 marca 2013

14. Nie broniła się. Nie walczyła. Przecież i tak wiedziała, ze nie ma, o co.



Przepraszam za tak długą nie obecność, ale nauczyciele wręcz się znęcają nade mną, zadając tyle zadania, że nie wyrabiam. Wiem, że na pewien sposób to nie jest żadne tłumaczenie, więc jeszcze raz przepraszam i obiecuję poprawę.
Zapraszam do czytania i komentowania. Ostatnio nawet wyłączyłam weryfikację może kogoś to zachęci :).

 Najbardziej bolesnym znakiem zainteresowania jest ignorancja. Draco nie potrafił dłużej siedzieć w jednym pokoju z Granger. Nie wiedział, co mu jest, ale miał ochotę krzyczeć, płakać i wściekać się na wszystkich dookoła. Co się stało z tym nieczułym i zimnym arystokratą, którym do niedawna był? A teraz? Czuł jakby ziemia usuwała mu się spod nóg. Na początku chciał się zabawić. Lodowa dziewica w postaci byłej gryfonki to imponujące wyzwanie. Bawiło go to, jak się denerwowała lub próbowała udawać, ze wszystko ma pod kontrolą. Przynosiło mu to dużo frajdy. Czuł się wtedy jak dziecko. Bez zobowiązań, bez zmartwień. Pokiwał ze zrezygnowaniem głową. Nie doceniał tego, co przeleciało mu przez palce. Od ponad godziny siedział w swoim pokoju. Od kiedy ta szlama, weszła do jego domu nie miał odwagi zejść na dół. Przecież to jakiś absurd! Okrążył parę razy pokój i wyszedł na balkon. Rozejrzał się po estetycznym ogrodzie. Jego mama kochała ogrodnictwo. Miała mało spotykany talent. Wzniósł głowę do góry. Przyjrzał się niebu. Było lekko zachmurzone. Ten kolor przypominał mu kolor oczu jego ojca. Zimne i władcze. Gdyby to on dostał zadanie, w którym miałby zabić Granger, jutro odbywałby się jej pogrzeb. Byłoby tak z każdym człowiekiem, którego by miał się pozbyć. Nawet, gdy byłaby to Narcyza czy on. Zaobserwował mały punkt na niebie. Melancholijnie zbliżał się do jego balkonu. Czyżby kolejna sowa? Pomykałówka usiadła na balkonie i wpatrywała się w chłopaka. Była identyczna jak ta, która przyleciała do nie go wtedy. Wtedy, gdy dowiedział się, ze ma zabić. Wciągnął głośno powietrze. Słyszał jak Granger coś zawzięcie tłumaczy jego ojcu. Odwiązał liścik od zwierzątka i nakarmił ją. Sowa nie czekała na odpowiedź, co Draco odebrał z ulgą. Wrócił do pokoju.  Ciekawe, co teraz ma zrobić.
Stał się kimś, kim nie chciał nigdy być. Doskonale pamiętał jak jeszcze w Hogwarcie wyśmiewał się z popleczników Voldemorta. Kpił z tego, w jaki sposób Riddle ich traktuje, jak ich ustawia, a teraz to on był w takiej sytuacji. Był pionkiem, który w każdej chwili może zejść z planszy. Położył się na łóżku, wpatrując się w sufit. Po chwili wziął do ręki zwitek papieru. Odkleił czarny wosk. A może lepiej byłoby, nie otwierać tego listu? Przecież zawsze mógłby powiedzieć, ze sowa nie doleciała. Chyba nie był przygotowany na następne rewelacje.

Draco!
Jestem ciekawy jak ci idzie wypełnianie zadania. No nie powiem zaimponowałeś mi swoją odpowiedzią. Czyli oznacza to, ż e jeszcze nie popsułeś się do końca. Widzisz mam dla Ciebie coś na rozgrzewkę. Znasz Ann Aster? Jest sekretarką Twojej szlamy. Ona działa mi na nerwy, dlatego ją zabijesz. Nie wiem jak, nie wiem gdzie. Zostawiam ci pole do popisu. Nie zawiedź mnie Draco. Pamiętaj, ze nie ma ludzi niezastąpionych. Ty możesz być kolejny. A szkoda byłoby tak zdolnego chłopaka.
Rookwood.
Wyrzucił list do kominka i zaczekał aż spłonie, nie potrzebował kłopotów. Sięgnął po kurtkę i zszedł na dół. Granger jeszcze sobie na poszła. Może i lepiej:
- Wychodzę, biorę motor, nie wiem, kiedy wrócę. Nie czekajcie z kolacją.- I już go nie było. Wyszedł trzaskając drzwiami. Narcyza z zaniepokojeniem patrzyła na syna. Bardzo chciała mu pomóc, ale nie potrafiła.
Granger jeszcze przez chwile patrzyła na drzwi, za którymi zniknął chłopak. Po chwili jednak wróciła do tłumaczenia Malfoy’owi Seniorowi przebieg sprawy i ewentualne okoliczności zwrotne.
Do domu wróciła około godziny 21.15. Była wykończona, Lucjusz Malfoy kompletnie nie orientował się w specjalizacji spraw sądowych. Było to jak żmudne tłumaczenie dorosłemu człowiekowi, na czym polegają eliksiry… Powędrowała do swojej sypialni i zamknęła oczy. Poczuła jak każdy mięsień zaczyna się buntować przeciwko niej. Z błogiego stanu wyrwał ją dźwięk komórki. Sięgnęła po irytujący przedmiot i odebrała:
- Harry, oby to było coś ważnego… Cały ranek byłam w ministerstwie.
- Ann Aster twoja sekretarka jest nie przytomna, ale żyje. Ktoś ją zaatakował, nie wiemy, czym i nie wiemy, kto. Dasz rady przyjechać?
Nie odpowiedziała. Jej mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Kto to mógł być? Ann była niską blondynką o wielkich śmiejących się oczach. W nikim nie miała wroga. Była samotna z wyboru i każdą wolna chwilę poświęcała pracy. Przez myśl przebiegł jej wychodzący Malfoy, dzisiaj po południu. Jednak nie, przecież brał udział w misjach, chronił rodziny nieposiadające zdolności magicznych oraz był szpiegiem w gronie śmierciożerców. Hermiona w natychmiastowym tempie znalazła pod budynkiem ministerstwa. Nie rejestrując się przy ladzie pobiegła do windy. Przed wejściem do jej gabinetu stało paru aurorów. Wszystko było na swoim miejscu. Gdy weszła do pokoiku sekretarki, panował tam porządek. Papiery były położone w rogu biurka. Sejf nietknięty, nie był nawet zarysowany. Na środku leżała Ann, koło niej kucał Harry, a Ron rozmawiał przez telefon mocno akcentując każde wypowiedziane zdanie. Hermiona przystała przy wejściu i wpatrywała się w rudowłosego mężczyznę. Tyle bólu jej sprawił, a przecież był jej przyjacielem. Poczuła się słabo, jakby jakaś niewyjaśniona siła podcięła jej nogi. Oparła się o framugę drzwi głębiej oddychając. Kochała go, ale on nie rozumiał jej miłości. Prawda była taka, ze dziewczyna nigdy nie myślała o Ronie, jako o partnerze życiowym. Potrzebowała jego bliskości, ale jako brata i nikogo więcej. Harry podniósł lekko głowę do góry i zauważył Hermionę. Z daleka było widać, że jest zmieszana. Potter dał jej znak, by podeszła bliżej niego.
- Wezwałem pogotowie. Nic z tego nie rozumiem.- Złoty Chłopiec ściągnął okulary i potarł skronie ręką.- Nie ma śladów walki. Nawet nie wiem, jakie to było zaklęcie, rozumiesz? Ja szef departamentu tajemnic nie potrafię rozpoznać rzuconego zaklęcia.- Harry przeklął głośno i wyszedł, by porozmawiać z Aurorami. Hermiona usłyszała sygnał pogotowia. Odwróciła się w stronę drzwi, gdzie funkcjonariusze pomocy Munga rozkładali nosze. Nagle w drzwiach zobaczyła Ginny. Podeszła do rudej, która teraz rozmawiała z Harry’m spisując coś na kartkach.
- Hej Gin…- Najmłodsza latorośl państwa Weasley’ów odwróciła się do rozmówcy i o mało nie krzyknęła.
- Hermiono, jak ty wyglądasz?! Tobie to już nawet korekta nie pomoże…
- Też cię miło widzieć. Ja się czuje dobrze nie musisz pytać.- Warknęła Granger lekko się krzywiąc.- Mogę jechać do szpitala?
- Na przegląd? Bardzo chętnie cię wezmę.
- Nie chodzi mi o żaden przegląd! Ann jest moją sekretarką, interesuje mnie zdrowie moich pracowników.
- No dobrze już dobrze. Pojedziesz ze mną tylko już przestań.
Po piętnastu minutach byli już na miejscu. Ann Aster została podpięta do respiratorów, które wspomagały i mierzyły parametry życiowe. Ginny namówiła przyjaciółkę na kawę. Już miały schodzić na dół do małej kawiarenki szpitalnej, gdy trzech lekarzy wbiegło na korytarz, pchając noszę. Jeden w natychmiastowym tempie wręczył Gin papiery i wyrecytował:
- Draco Malfoy. Lat 23. Pod mocnym działaniem zaklęć niewybaczalnych. Stan pacjenta krytyczny.- Weasley jeszcze raz przeglądnęła papiery i ruszyła z resztą lekarzy.
Została sama. Na środku szpitalnego korytarza. Czuła jak grunt usuwa się jej spod nóg. Przecież to nie możliwe. To nie może być ten sam wkurzający, wiecznie zakochany w sobie arystokrata. Nie, to nie może być on. Osunęła się po ścianie w dół. Dlaczego wszystko, na czym jej zależało nagle się rozpada? Przypomniała sobie słowa mamy.

„ Dziesięcioletnia dziewczynka siedziała u mamy na kolanach. Było już późno i chłodno. Ale im to nie przeszkadzało. Obydwie siedziały na dużej huśtawce, wtulone w siebie. Po chwili mała dziewczynka podniosła głowę, bo spojrzeć na swój autorytet i zadać to pytanie, które ostatnio najczęściej zaprzątało jej główkę.
- Mamusiu, dlaczego czasami jest tak, że wszystko nam się psuje. Choćby tata. On jest dobrym tatusiem. Nie zasługuje na to, by teraz leżeć w szpitalu. Cierpieć powinni ci źli ludzie. A nie mój tatuś.- Dziecko spuściło wzrok na swoje kolana, jakby zawstydzone swoim pytaniem. Rodzicielka popatrzyła na córkę i uśmiechnęła się blado.
- Kochanie, pamiętaj jedno za każde cierpienie jest jakaś nagroda. Tatuś musi cierpieć, bo ktoś na górze tak mu zaplanował życie. Jednak ma swoją nagrodę. Ty nią jesteś i nic tego nie zmieni. Tatuś za niedługo do na wróci i będzie znowu uśmiechnięty. Ale tylko wtedy, gdy ty się do niego uśmiechniesz.”

Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie dawała sobie już z tym wszystkim rady. A najgorsza była świadomość, ze na nią nie czekała żadna nagroda. Nie miała rodziny. Nie miała niczego prócz firmy, ale nawet to ktoś próbuje jej odebrać.
- Proszę pani, czy wszystko w porządku?- Do Hermiony podszedł, magomedyk.
- Tak, wszystko dobrze.- Powiedziała drżącym głosem. Lekarz przyjrzał się podejrzliwie dziewczynie i wyciągnął do niej rękę.
- Proszę za mną.
Nie broniła się. Nie walczyła. Przecież i tak wiedziała, ze nie ma, o co.


Pół godziny wcześniej na obrzeżach Londynu.
- Przyszedłeś Draconie. Cały czas mi imponujesz. Jednak czeka cię kara. Nie zabiłeś jej. Pytam, dlaczego.- Malfoy podniósł głowę do góry i spojrzał, na Rookwood’a z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
- Widocznie zaklęcie nie zadziałało.- Powiedział ironicznie gasząc papierosa.
- Doprawdy? Crucio!- Blondyn upadł na podłogę wijąc się z bólu.- O popatrz to działa, ale skoro uważasz inaczej to wypróbujemy wszystkie.
Po godzinie Rookwood podszedł do chłopaka.
- Hmm, zabiłbym cię, ale jeśli po godzinie twoje tętno jest w miarę dobre to możesz się jeszcze przydać.- Powiedział do Malfoy’a, gasząc na jego ramieniu papierosa.- Glizdogon!- Do Sali wbiegł niski, gruby skrzat, głośno sapiąc.
- Tak panie?- Spytał nisko się schylając.
- Wyrzuć go gdzieś w widoczne miejsce. Może być na Nokturna, jeśli się ktoś nad nim zlituje, przeżyje. JUŻ!
-Tak panie.- Schylił się nisko i odszedł, lewitując ze sobą ciało.