sobota, 4 lipca 2015

Miniaturka "Euforia" I

Widzicie to, co ja?
Bo normalnie dobrze, że siedziałam... 
Ludziska moi kochani! 4357!? I to przy mojej pierwszej śmiesznej miniaturce? 
Wiecie, że Was uwielbiam? 
Miałam taką cholerną ochotę, by napisać kolejny rozdział, ale Wy jasno daliście mi do zrozumienia, co chcecie czytać. I ja to w pełni szanuję :D 
Dlatego specjalnie dla Was happyend'owska miniatura. A w zasadzie jej pierwsza część. 
Tyyylleee czasu nie dotykałam klawiatury, ze muszę się rozgrzać. 
Doobra moi Drodzy, lecimy z tym koksem :D 
Do miłego! :-*

Każdy dzień uczy czegoś innego. Ten, kto chce pojąć tą naukę, wie jak wiele pokory i cierpliwości go to kosztuje. Ja już nie mam siły się podnosić… Każdego dnia podupadam i coraz ciężej jest mi się podnosić. Czuję obolałe żebra i obdarte kolana. Jednak to nie ten ból daje się we znaki najbardziej. Znacznie gorszy jest ten drugi. To właśnie on zmusza mnie do rezygnacji. To uczucie, gdy rozum odmawia posłuszeństwa, a serce wyje i błaga o litość. Jednak świat jest na tyle brutalny, że nie jest w stanie wysłuchać tych głuchych próśb. Co więcej, doszłam do wniosku, że mało go to obchodzi. Dlatego powoli dążę do autodestrukcji. Ten błogi proces, kiedy mogę zrzucać z siebie odłamki wspomnień, doświadczeń i złudzeń. Najgłębiej jednak ukryłam marzenia. Je zostawię na koniec. Ich najtrudniej się pozbyć. Bo jak wykluczyć to, co trzyma nas przy życiu? To tak, jakby nie potrafiąc pływać, wyrzucać koło ratunkowe. Natychmiastowe samobójstwo.  Nie chcę już nikogo prosić o pomoc. Nie chcę wysłuchiwać sztucznych wyrazów litości i wymuszonych kondolencji.
I nagle pojawił się On. Jak co piątek siedziałam przy barze i próbowałam zagłuszyć swoje jestestwo niebotycznie głośną muzyką. Chciałam wtopić się w agresywne dźwięki, pojawiać się i znikać wraz z nimi. Przysiadł się do mnie i zamówił gin z tonikiem. Patrzyłam przed siebie na rozbawiony tłum. Nigdy nie podejrzewałabym, że to właśnie On mnie „naprawi”. Zamówiłam kolejnego drinka, lecz niedane mi było go spróbować. Przybysz spokojnie wyjął mi z ręki kieliszek i postawił go na lśniącym blacie. Złapał mnie za nadgarstek, wstał i pociągnął w stronę parkietu. Może to zbyt wielka ilość promili lub zwykłe pragnienie bliskości pozwoliło mi na tak zmysłowy i gorący taniec. Już dawno nie czułam się taka wolna… Potrzebna… Ożywiona..? Sama nie wiem, ale podobał mi się ten stan. Nawet bardzo. Jego ręce wędrowały po moim ciele, a ja czułam jak pali mnie ogień. Lecz nie ten, który spalał mnie wieczorami na popiół. Lecz ten, który pobudzał każdą żywą komórkę do życia. Uniosłam głowę do góry, by przyjrzeć się mojemu wybawcy. Patrzył na mnie stalowym spojrzeniem, a ja poczułam się taka strasznie mała. Jego oczy iskrzyły się w niewyjaśniony sposób, przyprawiając mnie o dreszcze. Mimo, że wydawał mi się obcy, w jednej chwili zapragnęłam, by to właśnie on decydował o moim życiu. By sprawował pewnego rodzaju kontrolę. Przeciągnęłam się w jego ramionach, czując jak wszystkie mięśnie się rozluźniają. Od bardzo dawna nie czułam się tak błogo… Gdy moje ciało wróciło do normalniej pozycji, zauważyłam jak jego spojrzenie staje się o wiele niebezpieczniejsze niż wcześniej. Takie ciemne, wygłodniałe, drapieżne..? Zbliżył twarz do mojej tak, jakby chciał mi się lepiej przyjrzeć. A ja? Spragniona drugiego człowieka, wspięłam się na palce i delikatnie musnęłam swoimi ustami kącika jego ust. Na nic więcej nie miałam odwagi. Moim ciałem zatrzęsła fala euforii i byłam cholernie wdzięczna, że mój „potencjalny partner” trzyma mnie w niedźwiedzim uścisku, bo padłabym jak długa. Po chwili poczułam ja uścisk się rozluźnia, jego usta atakują moje i intensywne szarpnięcie włosów, które zmusiło mnie do odchylenia głowy do tyłu. Rozpoczęła się nierówna walka na równi pochyłej, której nie chciałam przegrać. Coś mi mówiło, że jeśli ją zaprzepaszczę, stracę wszystko to, co On zaoferował mi przez ten krótki czas. Jednak to upływ powietrza zadecydował o wspólnym remisie. Wiedziałam, że jestem cała czerwona, że oczy mi błyszczą, że moje usta są rozchylone, a płuca próbują zaczerpnąć potrzebną ilość powietrza. A On? Stał przede mną jak grecki bóg. Nie było po nim widać kompletnie nic, w czasie, gdy ja sapałam jakbym przebiegła spory maraton. Dopiero teraz rozluźnił uścisk dłoni na moim karku, puszczając włosy. Uniósł rękę i dotknął mojego policzka. Przegryzłam wargę, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Jednak jego dłoń zjechała z policzka na brodę i delikatnie mnie za nią pociągnął. Puściłam wargę, a on się uśmiechnął sardonicznie.
- Nie igraj z ogniem. Pamiętaj, że możesz się od niego boleśnie sparzyć.- Mówił to tak, jakby chciał dać mi ultimatum. Albo teraz podniesiesz rzuconą przeze mnie rękawice, albo nie mam, po co tu wracać. Jednak ja nie miałam zamiaru i nie potrafiłam z niego zrezygnować
- Ja nie mam nic do stracenia.- Odparłam cicho, wiedząc, że mnie słyszy. Otaksował mnie oceniającym spojrzeniem, po czym jeszcze raz zbliżył się do moich ust i wyszeptał.
- Nie byłbym tego taki pewien. Jednak podejmuję wyzwanie i wygram.- Kolejny raz tego wieczoru złapał mnie za włosy, odciągając delikatnie do tyłu, wargami przesuwając po mojej szyi.
- Skąd ta pewność? Muszę przyznać, że jest ona wręcz rozbrajająca. Wiesz, że ten egoizm może cię zgubić?- Uniósł prawą brew do góry, po czym przegryzł płatek mojego ucha. Jęknęłam cicho, a on zaśmiał się i odpowiedział.
- To nie egoizm, droga pani. To twoje uczucia wydeptają moja zwycięską drogę. I tobie się to jeszcze spodoba.- Pocałował mnie ostatni raz tego wieczoru. Po czym spojrzał w oczy i skinął delikatnie głową. W desperackim geście zacisnęłam pięści na jego barkach, próbując go zatrzymać. Jednak on już podjął decyzje. Ruszył do wyjścia, a ja odprowadziłam go wzrokiem. Wróciłam podminowana do swojego stołka i wzięłam się za opróżnianie mojego drinka. Dlaczego ja muszę mieć w życiu takiego pecha? Gdy już się zbierałam do wyjścia, podszedł do mnie kelner.
- Proszę pani? Pan Malfoy zostawił panience swój płaszcz. Kazał przekazać, że jest w nim dla pani wiadomość.- Zdziwiona sięgnęłam po materiał drogiego, ciężkiego odzienia.
- Dziękuje.- Obszukałam kieszenie, aż znalazłam zwitek białego papieru. Mimo wszystko moje ciało ogarnęła fala znanej już euforii.

Nie chciałbym żebyś zmarzła.
Jutro chciałbym odzyskac swój płaszcz.
D.M.

niedziela, 1 marca 2015

32. Tchórzostwo bierze się z niewiedzy.



Taaak..
To hej :D
Udało mi się i jestem z siebie dumna.
Wiecie, co normalnie będę dawkować emocje :)
W następnym rozdziale będę próbowała opisać tę nieszczęsną noc naszej parki i akcje Harrego. W epilogu wciśniemy tam sobie Ginny i całą resztę :)
Jednak mam ogromnego stresa :P Ponieważ nigdy wcześniej nie opisywałam żadnych takich scen. Ani ataku ani ostrzejszych dramione. Ale… To później na razie składam na Wasze ręce to.. :D

Miłego czytania, z góry przepraszam za błędy
Pozdrawiam Rouse.


Można by powiedzieć, że był w szoku… Jednak byłoby to sporym niedopowiedzeniem. Granger trzęsła się w jego ramionach, a on za żadne skarby świata nie mógł jej uspokoić. Delikatnie głaskał ją po włosach, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Że nie da jej skrzywdzić. Dopiero, gdy spojrzała na niego tymi wielkimi zapłakanymi oczami zrozumiał. Pamiętała.
***
Jego wzrok był dziwnie kojący. Dawno nie czuła się tak lekko. Nagle doszło do niej, że zachowuje się jak niezrównoważona psychicznie idiotka. Nie puścił jej. Nadal tulił ją do siebie i szeptał, że będzie ok. Dlaczego nie mogła w to uwierzyć? Gdy poczuła, że ma zamiar się od niej odsunąć, przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Nie chciała znowu czuć się samotna i bezbronna. Tak było po prostu dobrze.
- Może zrobię herbaty, co?- Wyszeptał jej ucha. Lecz nie doczekał się, żadnej reakcji. Hermiona mruknęła coś niezrozumiałego i schowała głowę w zagłębieniu jego szyi. Wywnioskował, że jednak nie chciała pić. Nie mogli w nieskończoność stać w tym cholernym korytarzu.- Mała, uspokój się… Gdzie podziała się ta rozsądna Granger, hmm?
- Mała, to jest twoja pała, Malfoy…- Powiedziała zachrypniętym głosem. Uniosła głowę do góry. Doskonale wiedziała, że podniósł leniwie prawą brew i uśmiechnął się ironicznie. Nie wiedziała za to, dlaczego, ale bardzo chciała to zobaczyć.
- Doprawdy? – Na jej policzkach pojawiły się dwa ogromne rumieńce. A mu zrobiło się zdecydowanie za gorąco. Wziął ją delikatnie za rękę i poprowadził do salonu. Hermiona usiadła na sofie i przykryła się grubym kocem.
- Pomogłeś mi. Zaufałam ci. A teraz? Co mam zrobić?
- Zapomnieć Granger.- Zauważył je pytające spojrzenie. Pokręcił głową i zajął miejsce naprzeciwko jej. Nie powinien tego robić. To, co wydawało mu się tak cudownie zakazane, było możliwe. Chciał do niej podejść, zedrzeć z niej ten koc i… Zacisnął dłonie w pięści i rzucił jej krótkie spojrzenie.- Tak było łatwiej, nie sądzisz? A ja nie potrafię od nowa cię oswajać Granger. Nie wytrzymam tego.. Nie wiem, co mi zrobiłaś, ale nie czuję się z tym dobrze.
- Czy to, że odzyskałam pamięć tak bardzo ci przeszkadza?
- To wszystko komplikuje..- Mruknął i podszedł do barku, zaopatrzyć się w mocniejszy trunek.
- Przecież wszystko pamiętam!
- Oho.. Komuś puściły nerwy..- Parsknął w kieliszek. Lecz ona pominęła ten przytyk i nadal kontynuowała. A on? Nie powinien tego słuchać… Salazar mu świadkiem, że nie powinien.
- Nasz spacer po labiryncie, wspólne wieczory, bale w ministerstwie, śniadania, obiady i kolacje. Wspólną noc, wszystko..- Dokończyła łamiącym się głosem.- Tylko nie wiem, co mam z tym zrobić.. Słyszysz?- Odwrócił się z w jej stronę. Patrzyła mu prosto w oczy. I nie mogła uwierzyć w to, co w nich widzi. Pustka, która z nich biła, była wręcz bolesna. Jednak znała go na tyle dobrze, że zauważyła coś bardzo intrygującego. W tych bezdennych tunelach panował sztorm. Przebłyski uczuć i emocji, które próbował ukryć. A wiec to tak! Chciał założyć tę swoją maskę. Nie pozwoli mu na to, nie teraz. Zrzuciła koc i wstała z kanapy. Nie spuszczała z niego wzroku, bojąc się, że te iskry w jego oczach zgasną. Podeszła do blondyna na drżących nogach. Delikatnie wyjęła mu kieliszek z ręki. Nie odzywał się. Nie powiedział nawet słowa. Uniosła dłoń na wysokość jego policzka. Tak bardzo chciała go pogłaskać… Jednak nie zdobyła się na to, przez chwilę zawiesiła rękę w powietrzu, po czym chciała ją cofnąć, lecz nie zdążyła. Blondyn złapał ją za nadgarstek i położył jej dłoń na swoim policzku. Tak bardzo chciała mu pokazać, że nie będzie musiał jej „oswajać”… Ufała mu bez względu na wszystko.

***
To było zdecydowanie za dużo. Ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, w co się pakuje. Gdy cofnęła dłoń, nie zastanawiał się już nad niczym. Złapał ją w talii i odwrócił tak, by oprzeć ją o ścianę. Wydała z siebie cichy jęk, lecz nie widział w jej oczach strachu. Przez chwile stał bez ruchu i wpatrywał się w nią. Miał bardzo silną wolę, jednak ona ją kruszyła. Kawałek po kawałeczku, cegłówka po cegłówce. Przybliżył twarz do jej ust. Tak, doskonale pamiętał jak smakowały. Pamiętał jak wypowiadały jego imię, jak błagały o litość. Jednak tamtego „felernego” wieczoru, nie zrobił tego, na co miał tak wielką ochotę.
Dał jej tyle, ile był w stanie, po czym nakrył kołdrą, a ona zaspała. Resztę nocy spędził na wrzucaniu sobie od idiotów. Pomijając lodowaty prysznic.
A teraz? Sama pakowała się w kłopoty. Jednak nie mógł, nie potrafił się przełamać. Zawsze istniały jakieś bariery, których nie dało się przeskoczyć. Wtedy była mocno wstawiona, a dzisiaj… Buzowało w niej zbyt wiele emocji. Pamiętała. Wszystko. I teraz chciała poczuć, że jest bezpieczna… I nie mógł! Cholera!
Złożył na jej ustach chaotyczny pocałunek, na który przelał całą tę mieszankę uczuć. Żalu, bezradności, złości, pożądania i… tęsknoty?
Ugryzł ją w dolną wargę, delikatnie ją ssąc. Jęknęła mu w usta i naprawdę mocno zaczął się o siebie martwić. Zarzuciła mu ręczna szyję i wspięła się na palce, by było jej wygodnie.
Jednak, gdy przycisnęła swoje biodra do jego i krzyknęła cicho, gryząc go w szyję.. Musiał to przerwać. Musiał, bo o krok dalej i będzie za późno. Delikatnie ją od siebie odsunął, usłyszał cichy jęk zawodu.
- Przykro mi, ale nie mogę.
-Czyżbym ci się znudziła?
-Nie opowiadaj bzdur.- Odparł puszczając ją. Nogi jej się ugięły i zdążyła zarejestrować tylko tyle, że wybiegł po schodach na górę.

Tylko cudem dotarła na sofę. Kręciło jej się w głowie. Z powrotem nakryła się kołdrą i wybuchła płaczem. Ogień w kominku był jedynym świadkiem wojny rozumu z sercem.
Rozum mówił, by dać sobie spokój i pójść położyć się spać, a jutro? Jutro się pomyśli.
Za to serce wrzeszczało, by wybiec na górę za nim i dokończyć to, co zaczęli. Warknęła cicho w poduszkę i wstała ciężko z łóżka. Połączy jedno z drugim. Nie da za wygraną! Z taką myślą udała się do swojego pokoju. Tam miała zamiar przygotować się do bardzo długiej nocy…

***
Nie spał od kilku dni. Dostał pewne informacje, które sprawdził niemal natychmiast, Jeszcze nie wszystko był w stanie zrozumieć. Wiedział tylko jedno, natomiast śmierciożercy pod dowództwem Rookwooda przygotowywali się do ataku. Zebrał najlepszych z najlepszych aurorów. Mieli bardzo mało czasu. Musiał zakończyć to raz na zawsze. Plan był prosty, za to trudny do wykonania. Aczkolwiek nawet przez chwile nie miał zamiaru zrezygnować. Wiedział, że jeżeli zaatakują jutrzejszej nocy, to wygraną mają w kieszeni. Aportował się do McMiga, gdzie siedziało już kilka osób. Rozłożył wszystkie plany i potrzebne rzeczy na stole i gestem ręki przywołał zebranych.
- Wszyscy już są?
- Nie Potter, nie wszyscy. Ulepszają mugolskie zabawki Pietro wyżej. Gdy tylko dałeś cynk, że coś się dzieje, to chłopaki zabrali się do pracy.
- Hmmm.. W takim razie Richard idź ich zawołać, później im pomożemy. Franklin upewnij się, że budynek jest zaopatrzony we wszystkie możliwe zaklęcia zabezpieczające i kryjące. Za 10 minut widzę was w komplecie w salonie. Będzie zabawa.- Dodał uśmiechając się lekko. Tym razem postawią na swój raz na zawsze. Wiele razy ludzie wypytywało się go skąd posiada takie informacje, i czy aby na pewno jest to prawdziwe. Jednak on był w stanie postawić wszystko na swoją różdżkę za te wiadomości. Przysiągł sobie, ze śmierć Ronalda nie pójdzie na marne i on się o to postara. Bo to właśnie on wysłał mu sowę, zaraz przed swoją śmiercią o planach tego szaleńca. Mógł pomyśleć, że jest to zwykłym kłamstwem, lecz po śmierci byłego kumpla nie mógł mieć wątpliwości.
Gdy już wszyscy byli w komplecie. Zaczął przedstawiać im wszystkie szczegóły.
-  Ogólnie ilu nas jest?
- Dwudziestu trzech.
- To doskonale, słuchajcie. Na początek aportujemy się na JamesStreet 24. Stamtąd czterech z nas obrzuci wszystkimi możliwymi klątwami tamtejszy teren. Pomiędzy SusStreet a MiroStreet jest taka pusta przestrzeń.- Wskazał palcem na mapę, gdzie symbole pokazywały lasy i bagna.- To jest nasz cel. Tam właśnie znajduje się siedziba Rookwooda. Nie spodziewają się tam nikogo, ponieważ budynek jest obwarowany Sterresem. Zaklęciem własnym, wymyślonym przez Augusta. Jednak my mamy anty zaklęcie. Rzucę je, gdy reszta będzie wkładać pod fundamenty dynamit i bomby. Podrasujemy je trochę, ta by odpalał się na ruchy różdżek, by się nie uszkodzić.. Zwiększymy ich moc, dlatego bardzo ważnym jest to, by zaraz po ułożeniu broni trzech z was wycofało się do utrzymywania obrony. Musimy pamiętać, że działamy w mugolskiej dzielnicy. Nie możemy się zdradzić. Po wybuchu, ci, którzy przeżyją zaczną uciekać. Rzucacie, to, co chcecie. Byleby żyli. Nie mamy pewności, ze wszyscy będą w zamku.
Wszystko jest zrozumiałe?
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszyscy jeszcze raz przetwarzali w głowie plan działania. Po chwili, zgromadzeni zgodnie kiwnęli głową i rozeszli się do swoich zajęć.
Został tylko Jake.
- Potter, powiedz mi tylko jedno. Dlaczego nie ma tu Malfoya?
- Sprawy osobiste.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia.
-…- Harry spojrzał na swojego najlepszego pracownika, jego prawa ręka.- Nie mogę jej tego zrobić.- Westchnął i ucisnął nasadę nosa.
- Idź się położyć Potter, potrzebujemy Aurora, a nie trupa..
Właśnie za to go cenił, nigdy nie naciskał i rozumiał, kiedy spuścić z tonu. A teraz faktycznie pójdzie się położyć. Dobrze mu to zrobi.