wtorek, 23 kwietnia 2013

17. Tu virtutem redit caeci, qui non credebant in eum



Koszmary. Wizje nocne, które pokazywały najgorszą z możliwych wyjść. Dręczą wszystkich, nie patrząc na wiek czy hierarchię wartości. Nawet małe niewinne dziecko. Niemowlę, które budzi się z płaczem w nocy. Wtedy matka dziecka z czułością tuląc go do serca, uspokajała swoją pociechę. Ale co wtedy, gdy nie ma się takiej osoby? Wiecznego anioła stróża? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Jak przyzwyczaić się do strach, który wręcz paraliżuje? Do nie dawna myślał, ze taki nie istnieje. Każdy uczy się na błędach, ale co wtedy, gdy nie widzimy w nich nic złego? Tyle pytań bez odpowiedzi. A teraz szedł w stronę zakazanego lasu i nie wiedział, co go czeka. Nie zostało mu nic poza tymi snami. Przecież zdążyć się mogło wszystko. Potęga zła nie znała granic. A miał rodzinę, którą kochał. Na swój sposób, ale kochał. Tak naprawdę to wszystko robił dla nich. Nie potrafił wytłumaczyć niektórych swoich czynów. Tyle razy widział przemoc, ból, strach. Takie zwykłe uczucia, które zna każdy człowiek. Nie są to pozytywne uczucia. Wręcz przeciwnie. Dlaczego więc sprawiał tyle przykrości bliskim? Może, dlatego, że sam to przeżył? Tak, sam, wielki, arystokrata Lucjusz Malfoy nigdy nie doznał miłości ani bezpieczeństwa w domu. Doskonale pamiętał dzień śmierci matki.
~***~
Dwór Malfoy’ów od zawsze wrzucał się w oczy. Był duży i bogato zdobiony. Mały Lucjusz lubił się chwalić swoimi rzeczami rówieśnikom. Pewnego razu, kolega z klasy, z Hogwartu zaprosił go do siebie. Ady, ( bo tak nazywał się chłopak) aportował się po niego z ulicy św. Merlina i stamtąd ruszyli do gryfona. Gdy zobaczył mały, skromny domek zaczął się zastanawiać czy wejść. Bo to było coś nowego, nieznanego. Ale był ślizgonem, a slizgoni nie tchórzą. Wszedł do pomieszczenia. Okazało się, ze jest to przedpokój połączony z kuchnią. Mimowolnie mały Malfoy poczuł się nie na miejscu, gdy mama Ady’iego podeszła do niego i ucałowała. Zaczęła się wypytywać jak w szkole, podała obiad i sprawdzała, czego się nauczył w szkole.  Deportował się zaraz po tym, gdy kobieta zaproponowała mu jedzenie. Dlaczego jego mama tak nie robiła? Dlaczego jedzenie podawały skrzaty a nie ona? Dlaczego nie przytulała, nie całowała? Czyżby go nie kochała? Wbiegł do domu, i usłyszał krzyk ojca.
- Ty szmato. Jesteś nic niewarta. Myślisz, że jak masz na nazwisko Malfoy to możesz podnosić na mnie głos? Mylisz się i to będzie ostatnie, co zrobiłaś.- Ojciec Lucjusza stał na zwiniętą na wpół matką, która leżała na ziemi. Kurczowo trzymała się brzucha. Miała opuchniętą wargę i rozcięta brew. Mały Malfoy stał w drzwiach, nie wiedząc, co zrobić.
- Abraxs’ie nie proszę. A Lucjusz? On mnie potrzebuje… Daj mi się z nim pożegnać…
- Nie bierz mnie na litość, głupia kobieto. Już raz to zrobiłaś.- Lucjusz podszedł bliżej, by rodzice go zauważyli.
- Tato, co się stało? Czemu mama płacze?
- Witaj synu, widzisz. Mama zrobiła coś bardzo złego i musi za to zapłacić… Avada Kedavra! No dobrze, idź do siebie. Kolacja, jak zawsze o 18.30.
- Tato, a kiedy mama się obudzi? Bo chciałem, żeby mnie przytuliła. Byłem u Ady’iego i jego mama go przytulała.
- Co!? Kanestowie są zdrajcami krwi! Nigdy więcej nie zbliżaj się do tej rodziny! Rozumiesz?!- Mały Lucjusz ze łzami w oczach patrzył na ciało matki. Przytaknął głową, mocniej zaciskając oczy, by nie płakać. Bo tata był zły gdy on płakał. A kara była bolesna.
~***~
Od tamtego czasu był uderzająco podobny do swojego ojca. Nigdy go nie kochał. Szanował, owszem. Ale nie kochał. Może dlatego że nie potrafił? Matka nie nauczyła go już nigdy jak to jest być kochanym i jak to jest kochać. Czy tego żałował? Zdecydowanie nie. Życie jest podłe i bezlitosne. Na swój sposób był mu wdzięczny. Deportował się do Lastrange’s Manor. Ogród posiadłości był niesamowity.. Wspiął się po schodach i zadudnił wielkie machoniowie drzwi.
- Pyszczek nie może otwierać obcym. Pyszczek taki dostał rozkaz od pani Lestrange.
-  Tu virtutem redit caeci, qui non credebant in eum.*- Po chwili drzwi się otworzyły z lekkim skrzypnięciem. Lucjusz z podniesioną głową przeszedł przez próg, rzucając płaczem w skrzata. Nie przejmując się jego lamentowaniem odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 *Powróci pan a potęga jego oślepi wszystkich którzy w niego nie wierzyli. 

Błonia nigdy nie traciły na uroku. Zawsze były zdumiewające piękne. Nawet po wojnie, sam wygląd zapierał dech w piersiach. Hermiona stała nad jeziorem, wpatrując się w tafle wody. Promienie słońca załamywały się na srebrnym lustrze, tworząc swój własny taniec. Jak coś tak pięknego może być aż tak niebezpieczne? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie… Doskonale pamiętała każdą chwilę spędzoną w tym miejscu. Nie zawsze były one kolorowe, ale za to każde były tajemnicze i jedyne w swoim rodzaju. Nie żałowała niczego. I ta myśl najczęściej podnosiła ją na duchu.
Hermiona poczuła uścisk na ramieniu i odwróciła się w stronę nauczycielki.
- Chciałaś mnie widzieć drogie dziecko?- Profesor McGonagal od zawsze traktowała wszystkich swoich podopiecznych jak swoje dzieci. Może powodem takiego zachowania było bark własnych? Jednak nikt nie narzekał na takie podejście psorki do ucznia.
- Tak, owszem. Widzi pani, pani profesor. Draco Malfoy ostatnio znalazł się w szpitalu…- Hermiona niepewnie spojrzała na byłą opiekunkę.- Może pani wie coś na ten temat?
Mina Minerwy znacznie stężała, a usta utworzyły prostą linię.
- Nie, niestety nie. Mimo to bardzo mi przykro z tego powodu. Mam nadzieje, że szybko powróci do zdrowia.- Profesorka obróciła się na pięcie i już chciała odejść, gdy Hermiona zatrzymała ją, łapiąc za skrawek szaty.
- Skoro tak, to mam jeszcze jedno pytanie.- McGonagal spojrzała na nią wyczekująco.- Dlaczego mnie pani okłamuje? Co jest tak ważne, że nikt nie chce mi powiedzieć? Myślałam, że będę ostatnią osobą przed którą miałaby pani tajemnice… Jak widać pomyliłam się.- Hermiona cały czas szeptała. Nie chciała podnosić głosu. Nie ufała sobie na tyle, by krzyczeć. Czuła się bezsilna, pierwszy raz w życiu nie mogła nic zrobić.
- Panno Granger, czy jest jakiś powód, by miała pani podstawy twierdzić, ze panią okłamuje?- Hermiona zamrugała kilka razy. Ton profesorki był wyrafinowany i chłodny. Zawsze używała go na zebraniach zakonu, gdy miała coś ważnego do powiedzenia.
- Owszem, rozmawiałam z Malfoy’em. Zaczął coś mówić, lecz nie skończył. Stwierdził, że grono nauczycielskie wyjaśni mi to na tyle dobitnie bym zrozumiała.
- To niech pani zapyta się dyrektora Snape’a. Myślę, ze będzie wiedział więcej na ten temat niż ja.
- Czyli wie pani … Ale jest jeden problem. Nauczyłam się by nie wchodzić w układy ze ślizgonami… To jak?
- A pan Malfoy?- Psorka mimo wszystko uśmiechnęła się lekko. Jej podopieczna od zawsze była pełna determinacji. Wiedziała czego chce i dążyła do wyznaczonych sobie celów. Teraz jej priorytetem było dowiedzenie się prawdy. I to ją najbardziej martwiło.
- Każdy wyjątek potwierdza regułę. To dowiem się czegoś od pani czy mam nie marnować pańskiego jakże cennego czasu?
- Myślę, ze nie jest to odpowiednia pora ani czas. Co powie panienka na to, byśmy umówiły się w miejscu bardziej sprzyjającym celom? Tutaj ściany mają uszy.
-Zgadzam się. Tylko kiedy?
- Powiadomię cię listownie. A teraz wybacz, ale listy samie się nie wypełnią. Do widzenia…
I odeszła. Hermiona czuła satysfakcję i irytację za razem. Niby wymusiła spotkanie, a z drugiej strony dała się w dziecinny sposób spławić. No nic musi to dobrze rozegrać. No ale nie od parady była kierownikiem działu Departamenckiego, nie?  Da rady. Musi.
Ulice Londynu powoli pustoszały. Ludzie urządzali swój codzienny wyścig szczurów. Wszyscy za czymś pędzili. Za sławą, pieniędzmi, szczęściem. Hermiona szła powoli w stronę domu. Harry kazał jej się stawić u siebie z wiadomością, że Malfoy od następnego tygodnia. Nie no, po prostu wspaniale! To chyba jakieś fatum, do tego całego zamieszania potrzebuje jeszcze facjaty Malfoy’a. A może by tak odwiedzić Ginny? Ostatnio ją zaniedbywała, ale nią miał się, kto zająć. Sama przed sobą musiała przyznać, że jej zazdrościła. No, ale to już jej mała tajemnica. Gin ma Zabini’ego a ona ma swoją prace i jest dobrze.

Molly Weasley od rana krzątała się o kuchni. To właśnie dzisiaj Gin miała odwiedzić ich w Norze. Pani Weasley nie posiadała się ze szczęścia. Podobno jej jedyna córka miała jej coś bardzo ważnego do powiedzenia. Nie mogła się doczekać. Tak dawno się widziały. Specjalnie zwołała praktycznie całą rodzinę.
- Babciu, mogę ci w czymś pomóc?- Pięcioletnia Dominique, która zrezygnowała z zabawy z kuzynami.
- Tak kochanie, poukładamy talerze, dobrze?- Dziewczynka energicznie pokiwała głową na znak zgody.
Gdy już wszystko było gotowe, pani Weasley ruszyła do pokoju, gdzie siedzieli wszyscy pozostali. Razem wspominali dawne czasy i śmiali się z wygłupów bliźniaków. Po chwili wszyscy usłyszeli pukanie, a Molly zerwała się na równe nogi, pędząc do drzwi.
- Córeczko kochana!- Gospodyni podniosła wzrok na towarzysza Ginny i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.- Ooo witamy. Proszę wchodźcie do środka… Wszystko już gotowe. Za chwilkę podam obiad.- Zabini pomógł Gin zdjąć płaszcz i nim odwiesił go na wieszak, jego dziewczyna była już obwieszona czwórkę dzieci. Wszystkie ściskały i całowały swoją ukochaną ciocię. Tylko mała Lucy stała koło drzwi i podejrzliwym wzrokiem mierzyła Blaise, który tylko pokiwał głową na znak ogólnego życiowego załamania. Gdy starsi przywitali się z dziewczyną, podszedł do niej Ron. Ucałował oba policzki siostry i miał właśnie podać rękę chłopakowi stojącemu w przedpokoju, gdy nagle coś go ruszyło…
- CO TY TU ROBISZ?! TY ZDRAJCO JEDEN! JAK ŚMIESZ SIĘ TU POKAZYWAĆ?!
- Ron uspokój się! Przestań wrzeszczeć, bo dzieci się boją.- Ginny próbowała załagodzić sytuację. Spojrzała prosząco na Zabini’ego, ale on i tak dodał swoje trzy grosze.
- Nie martw się Weasley, zobaczyć ciebie to widok dla ludzi o stalowych nerwach.…- Zaborczo zagarnął Gin do siebie opierając brodę o jej ramie. Ron poczerwieniał i zaczął zgrzytać zębami. Pani Weasley rozumiejąc, co się dzieje postanowiła interweniować.
- Jedzenie stygnie na stole. Idźcie zająć miejsca.- Molly widząc, ze to nie skutkuje, wszystkich po kolei obdarzała wzrokiem, którego bazyliszek by się nie powstydził. Towarzystwo powoli się wykruszało i każdy z spuszczoną głowa grzecznie zasiadał do stołu.
- Mamuś…- Ginny szeptem zatrzymała swoją rodzicielkę w przejściu.- Czy tata jest w domu?- Spytała z wyraźnym niepokojem w głosie.
- Nie córuś… Nie ma go. Pojechał odwiedzić wujka Gregora w Monako. Wróci za trzy dni.- Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i przytuliła matkę.
- W takim razie wujek ma ode mnie pozdrowienia..
Cisza przy stole była nie do zniesienia. Fred i Georg specjalnie od czasu do czasu głośniej stukali się szklankami i z zadowoleniem obserwowali reakcje Rona i Zabini’ego. Ten pierwszy na przemian zmieniał kolory na twarzy lub zgrzytał zębami. Za to ten drugi przyglądał się wszystkim po kolei i czasami posyłał przyjazne uśmiechy dzieciom.
-, Co ty tutaj robisz, Zabini? Chcesz wszystko zrujnować? Zniszczyć życie Ginny?- Ron patrzył na Blaise’a, myśląc, ze to zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie. Jednak się zawiódł.
- Weasley po pierwsze, gdy do mnie mówisz to zęby na baczność, a po drugie…- Tu uśmiechnął się z politowaniem i wzniósł oczy ku górze.- O głupoto, bądź pozdrowiona…
- Nie zaprzeczyłeś, a może kazali ci nas szpiegować? Przecież śmierciożercy chcą zemścić się na członkach zakonu… No Zabini mów…
- Przytakiwałem, bo psychiatra tak kazał jak zaczniesz pleść od rzeczy. A gdybyś nie zauważył to jestem jednym z jak to honorowo nazwałeś członkiem zakonu. Wybiłem na misjach sto razy więcej niż ty na wojnie, więc bądź łaskaw mnie nie denerwować, bo moja cierpliwość jest na wyczerpaniu, jeśli chodzi o ciebie Weasley.
- Nie zamierzam cię tolerować w moim domu.- Warknął Ron wstając od stołu.
- A będziesz musiał.- Ginny miała serdecznie dosyć tej dziecinnej przepychanki słownej. Choć zdawała sobie sprawę, ze Blaise kontroluje się by nie powiedzieć za dużo, ale jej brat nie był bez winy.- Nie rób głupich min Ron. Będziesz tolerował Blaise ze względu na mnie, rozumiesz?
- Skąd wiesz, że cię nie skrzywdzi? Jesteś taka pusta i naiwna…
-RON!- Krzyknęło kilka osób, przysłuchującej się rozmowie
- Wiesz skąd wiem? Kocham go i ufam mu. A ty będziesz musiał to zaakceptować, jeśli kochasz mnie… I jest jeszcze jedna rzecz…
Ginny ucichła i zaczęła się wpatrywać w swoje buty.
- No kochanie…- Diabeł przytulił się do dziewczyny i uśmiechnął się głupio.- Pochwal się, że będziemy rodzicami.- Walnął z determinacją patrząc w oczy rudemu.
- Gin, kochanie to prawda? Będę babcią?- Pani Weasley miała ochotę fruwać po całej Norze. 
- Jakbyś już nią nie była.- Oburzył się Bill, biorąc na kolana ośmioletnią Victorię.
- Och Bill, wiesz, o co mi chodzi. Ja zostałam babcią już pięć razy, nic się nie stanie, jeśli będę szósty!- Ginny uśmiechnęła się lekko do mamy i pokiwała twierdząco głową. Po chwili wszyscy usłyszeli dźwięk tuczącego się szkła. Ron wybiegł, co sił w nogach z domu deportując się w tylko sobie znane miejsce.
-Przejdzie mu…- zaczął Georg
-… zostawcie to nam.- Skończył Fred, podając mu rękę.

Pamiętnik Draco Malfoy'a cz.2



Kolejna część pamiętnika Draco;

Gwiazdy migały na niebie, księżyc uparcie zaglądał do pokoju pewnego blondyna. Zegar wybił północ, a on siedział na łóżku z piórem w ręku. Przed nim leżał notatnik do połowy zapisany. Dalsza część nadal powstawała z ręki mordercy, syna i aurora. Czyż to nie ironia losu?

Wszystko ma swój koniec, ale jeszcze bardziej bolesny start
Ile, więc jeszcze poniesie strat?
Wrak człowiek, którym się stał
Czy o za wiele prosił? Za dużo brał?
Ludzie nie wyrozumiali
Śmierciożercą go obwołali.
To nic, że ratował ludzi
Bo kogo to obchodzi, nikogo to nie smuci
Najłatwiej krytykować
Urazę pokazywać zamiast schować
Wojna nadal trwa
Ale on już nic nie ma
A chciałby zawrócić czas
Może miałby więcej szans?
Odwrócić porażki
Kłótnie zamienić w igraszki.
Śmierć, która stała się sprzymierzeńcem
Ból, który zrozumiał, ze on jest odmieńcem
Tyle razy widział łzy, a czy za nim ktoś tęsknić będzie?
A zginąć może wszędzie…
Spełnić marzenia
Dotrwać do końca istnienia
Trudne zadania
Ale lubił wyzwania
Choć wiedział ze nie podoła
Nie tym razem, jego czas powoli się kończy, zdążyć nie zdoła
I chociaż próbował
Inny żywot los zgotował
A on się nie bronił
Nie stronił
Nie tłumaczył
Zdrady wybaczył
Bo nie chciał popełnić kolejnego błędu
I tak daleko mu do happyend’u
Lepiej nie zepsuć następnej szansy, którą świat daje
Może w końcu na wysokości zadania staje?

Przetarł oczy i wyszedł na balkon. Może jego śmierć będzie na tyle łaskawa i nie będzie się nad nim znęcać? Bo w końcu jej się zasłużył. Tyle dusz jej podał na talerzu. No nic, zobaczy i to już całkiem nie długo.   


piątek, 19 kwietnia 2013

16. A najsmutniej, gdy droga daleka i nikt na końcu, na ciebie nie czeka…



     Płatki śniegu wirowały na wietrze, spokojnie opadając na ziemie. Zachmurzone niebo współgrało z smętną atmosferą panującą na zewnątrz. Pogoda wyrażała swoją jakże głęboką depresje. Hermina przetarła oczy, pierwszy raz od dawna nie chciało jej się wstawać z łóżka. Mimo swojej pracy, która siłą rzeczy nie była monotonna, ona czuła, że popada w rutynę. Praca, dom, praca, dom. I tak w kółko, chociaż w jej przypadku to był pusty dom. Westchnęła ciężko, zwlekając się z łóżka. Podeszła do okna i zaczęła obserwować płatki śniegu. Niby tyle mają ze sobą wspólnego. Wszystkie były malutkie, zimne, i białe. A jednak każdy był inny. Inne wzory, sprawiały, że te płatki śniegu były jedyne i niepowtarzalne.

 Prószy śnieg płatkami, ·smutno, gdy jesteś sam.
Smutniej jeszcze, gdy trzeba iść drogą
i nie widzieć prócz nieba nikogo.
A najsmutniej, gdy droga daleka
i nikt na końcu, na ciebie nie czeka…
   
      Zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak właściwie jest sama. Kandydatów na partnera jej nie brakowało. A przecież nikt od razu nie mówił o ślubie. Dotychczas nigdy jej to nie przeszkadzało. Po prostu tego wymagał jej zawód. Musiała być przygotowana w każdej chwili, ze ktoś do niej zadzwoni i będzie musiała natychmiast się zjawić w ministerstwie. Dlatego każde wakacje kończyły się na planach. Słyszała wiele plotek ludzi. Nawet swoich podwładnych, którzy bez skrupułów twierdzili: „ Nasza szefowa to ma luksusowo. Do wszystkiego ma ludzi i zarabia dobrze”. Ignorowała takie komentarze. Szkoda, ze Ci ludzi nie zorientowali się, że zawsze przy większości akcjach jej z nimi. Nigdy nie podkuliła ogona i nie uciekła. Nigdy nie wysyłała pachołków, by zrobili za nią czarną robotę. Wyznawała zasadę:, „ Jeśli chcesz by coś było dobrze zrobione, to zrób to sam”. Nic jednak nie zmieniało stanu rzeczy. Mianowicie była sama. I zaczynało jej to dokuczać. Codziennie wracała do pustego domu. Nikt na nią nie czekał. Dlatego też często zostawała w pracy po godzinach, by zabić tę cholerną pustkę.

Samotność jest przyjemnością dla tych,
 Którzy jej pragną i męką dla tych?
 Co są do niej zmuszeni.
— Władysław Tatarkiewicz
   Potrząsnęła głową, by odgonić nie wygodne myśli, błądzące po jej głowie. Zegarek właśnie zadzwonił. Czyli jest 5.00.- Pomyślała. Hermiona ruszyła do łazienki, tam doprowadziła się do porządku i zeszła na dół zjeść śniadanie. Po 15 minutach wyszła z domu aportując się do szpitala.

Stanęła w progu jego sali. Leżał na łóżku, tempo wpatrując się w sufit. Nagle coś ją zakuło w serce. Ilu ludzi zabił? Ilu pozbawił rodzin?. Otarła małą łzę, która wydostała się na policzek. Podeszła bliżej cicho siadając na krzesło. Nie zwrócił na nią nawet najmniejszej uwagi. Nie odezwała się. Nie wiedziała jak, nie ufała swojemu głosowi. Spojrzała na niego i przypomniała sobie słowa Berna: „trzeba się naprawdę bardzo mocno przypatrzeć, by ujrzeć, że jest więcej niż jeden odcień czerni”. Może on też się zalicza do tej grupy?
Podniósł na nią wzrok. Jego spojrzenie było takie puste. Nie biło od niego zimnem, ani ironią. Był wyprany ze wszystkich uczuć.
- Jesteś wyznaczona, jako nagroda… Wiedziałem, że jeśli tylko oni się o tym dowiedzą, wykorzystają to przeciwko mnie. Jednak nic sobie z tego nie robiłem. A mogłem uratować ci życie. Teraz jest już za późno.- Nie miała zielonego pojęcia, o czym on mówi. Czyżby leki mu zaszkodziły? A może się kroplówki naćpał? Czekała, aż w końcu uśmiechnie się w ten swój wredny sposób i powie, że to żart. Minuty mijały, a on się nie uśmiechał, ani nic nie mówił.
- O czy ty mówisz? Dla kogo jestem nagrodą? Co chcą wykorzystać? I przede wszystkim, kim są ci „oni”?- Czuła, że powoli panikuje, a on się nie odzywał. Tylko patrzył tempo w jej oczy.

Patrzeć w te niewinne oczy
Dobrze wiesz, że śmierć za nimi kroczy
Pocałunek śmierci jest nie unikniony
Twój wzrok współczucia pozbawiony
Sumienie przestało funkcjonować
Twoje serce jest teraz tylko od tego by krew pompować
I kiedy podniesiesz różdżkę by wypowiedzieć TE słowa
Nic cię nie powstrzyma, uraza się nie schowa
Przegrałeś kolejne rozdanie
Za nie długo już nic ci nie pozostanie
  
     Nie potrafił nic powiedzieć. Jak ma jej to wytłumaczyć? „Pomimo tego, ze, Voldemort nie żyje, ja wciąż jestem na usługach pewnego dupka, który ma kaprysy. Jednym z nich jest twoja śmierć. Mało tego! Wspaniałomyślnie postanowił, ze to ja mam cię pozbawić życia. A i żeby tego było mało! Jeśli tego nie zrobię to zrobi to ktoś inny, robiąc z ciebie przy okazji dziwkę. Jestem przeszczęśliwy, że akurat mnie kopnął ten zaszczyt i że mogłem ci przekazać tę szczęśliwa nowinę! Mam nadzieję, ze nie będzie boleć!”- Przecież to bez sensu.
- Kiedy indziej ci to wytłumaczę… Teraz nie mam siły, ani ochoty. Tak w ogóle to, po co przyszłaś?
- Nie Malfoy. Domagam się wyjaśnień i to teraz, już, zaraz. Nie chce nawet słyszeć, ż e wielki pan arystokrata nie ma ochoty!
- Nie krzycz Granger.- Warknął przewracając się na drugi bok, by na nią nie patrzeć.- Chcesz wyjaśnień? Spytaj McGonagal, co ten pieprzony Dmubel zapisał w swoim testamencie. Ja nie będę ci niczego podwójnie wyjaśniał! Mam nadzieję, ze są z siebie dumni! Całe te cholerne grono pedagogiczne!- Nie no teraz to był wkur****y. Dosyć ze zwali na niego całą brudną robotę, to jeszcze domagają się ochrony? Niech spierdalają! To nie oni narażają swoje życie!
   Po chwili do sali weszła stara pielęgniarka z tacą i kroplówkami.
- Dzień Dobry, panie Malfoy. Panią muszę wyprosić. No panie Malfoy, śniadanie, leki, kroplówka i może pan dalej kontynuować odwiedziny.
- Nie trzeba, ta pani właśnie wychodzi. Dowidzenia. 

     - Zabini jak tak możesz!? Ja ci krzywdę zrobię! Mogę ci obiecać, że nie dożyjesz następnej wiosny!- Ginevra Weasley wydzierała się w najlepsze na swojego… chłopaka. Zabini nie mógł dobudzić Gin, więc postanowił, że w bardzo inteligentny i przede wszystkim sprawdzony sposób obudzi rudą wiewióreczkę. Wiadro wody jeszcze nigdy nie zwiodło.
- Kochanie, wiesz, że nie możesz się denerwować… No nie krzycz tak na mnie. Ciśnienie ci skoczy i co wtedy? A co jak mały Diabełek wyskoczy szybciej niż powinien?- Blaise obserwując jak Ginny próbuje się doprowadzić do porządku, leżał na łóżku i bawił się poduszką.
- Jaaasne, bo każdy ślizgon ma ptaka bez skrzydeł, jaja bez skorupek i worek bez pieniędzy. Masz się czym chwalić.- Gin wyprowadzona z równowagi nie szczędziła biednego  chłopaka.
- Ohh, kwiatku gryfoński. Wcześniej ci to nie przeszkadzało… Hmm, mam na ciebie chrapkę… To jak? Zakopiemy topór wojenny? Z resztą wyglądasz uroczo jak się denerwujesz.  Policzki psują ci kolorystycznie do włosów.- Diabeł próbował jakąś załagodzić sytuację
-Hmm, mnie za to żaden paraliż nie dotknął, idź do ubikacji, a jak będziesz wracał to dobrze umyj rączki. Śniadanie robisz dzisiaj sam!- Najmłodsza latorośl Weasley’ów odwróciła się na pięcie i wyszła z sypialni. Skierowała się do kuchni i poczuła wielką ochotę na płatki z mlekiem. Szybko odnalazła potrzebne jej produkty i wzięła się za pałaszowanie. W połowie jej posiłku, do kuchni wparował zadowolony z siebie Zabini.
- Czy  raczyłeś pamiętać, że dzisiaj idziemy w odwiedziny do moich rodziców?
- Tak, pamiętam.- wyszczerzył się do niej.
- A pamiętasz jak wczoraj omawialiśmy twoje zachowanie? Przysięgam ci, że jeśli będziesz zachowywał się jak jakaś niewychowana, egoistyczna, rasistowska świnia, to nie masz co tu szukać, a twoje ubrania wylądują na dworcu lub pod mostem. Jak wolisz.
- Spokojnie, dam radę. Bynajmniej tak myślę. Taaa, miałem pytać. Miły miałem być tylko dla twoich rodziców? Ewentualnie dla Percy’iego. O ryżym nic nie mówiłaś…- Właśnie teraz wyciągnął sok w kartonie z lodówki.
-Masz być miły dla WSZYSTKICH…- I tu wyżej wymieniony sok wylądował widowiskowo na ziemi, a sam zainteresowany przyjął posadę słonia.- Zabini, jesteś obleśny… Żeby tak nosem? Masz to powycierać!- oburzona zachowaniem (jego brakiem), wyszła z kuchni powoli szykując się do wyjścia.

     Pani Weasley była prawdziwą szczęściarą. Miała dużą rodzinę- to fakt. Ale nigdy nie narzekała. Chociaż Państwo Weasley zdawali sobie sprawę, ze ludzie różnie odbierają wielodzietność, to nie specjalnie im przeszkadzało. Wszystkie dzieci posiadały książki, chodziły ciepło ubrane i najedzone. Molly wszystkie swoje dzieci kochała tak samo i bardzo zależało jej na tym, by każde dziecko było szczęśliwe. Dlatego tak bardzo ucieszyła się z tego że pierworodny syn Bill Weasley znalazł sobie dziewczynę, której oddał serce. Jeszcze większa była jej radość, gdy dowiedziała się i pierwszych wnukach. W wyniku Bill i  Fleur Weasley dorobili się trójki dzieci: Victoire, Dominique i Louisa. Następny z kolei Charlie poważnie zwiódł swoją mamę. Nigdy się nie ożenił, nawet o tym nie myślał. Jego zainteresowania pochłonęły większość czasu, Jego jedyną miłością od zawsze były smoki i jak to kiedyś oświadczył Molly, prędzej przyprowadzi małego smoka niż kobietę. Za to Percy wynagrodził to matce, ożenił się i miał dwójkę dzieci; Molly i Lucy. Pani Weasley była w siódmym niebie gdy dowiedziała się jak żona syna Audery, pokochała ja jak własną matkę i postanowiła nazwać tak córkę. I tu nadzieja na wnuki powoli gaśnie. Jej ukochani bliźniacy nie potrafili się ustatkować. Fred jak i George zmieniali dziewczyny częściej niż skarpetki. Gdy ostatnio na nich wrzeszczała, by w końcu zeszli na ziemie i zaczęli myśleć jak dorośli ludzie, to stwierdzili, że po ziemi chodzi zbyt wiele pięknych dziewczyn, by całe życie marnować tylko z jedną. I tu, w tym momencie Molly Weasley załamała ręce i dała sobie spokój z swataniem swoich synów. Oswoiła się z myślą, że będzie miała piątkę wnuków, które będzie rozpieszczać do granic możliwości jak nie dalej. Nie pomyślała o Ronie. Dlaczego? No bo po prostu to był Ron. Nie żeby Molly kochała go mniej czy coś w tym stylu, ale znała możliwości swojego najmłodszego syna. Ona sama czasami z nim nie może wytrzymać. Ostatnie nadzieje pokładała w Hermionie, ale gdy i ta od niego uciekła, nawet nie namawiała jej do przemyślenia tego wszystkiego. No i została jeszcze jej mała córeczka. Wstyd się było przyznać, ale Pani Weasley nie dopuszczała do siebie myśli, ze jej mała Gin kiedykolwiek zostawi ją dla innego mężczyzny. Była jej oczkiem w głowie. Miała tylko jedną córeczkę i nawet jeśli miała ona już te 22 lata to nadal była malutka, bezbronna i przede wszystkim tylko jej!
    
     Ginny długo się zastanawiała jak powiedzieć swojej mamie, że jest w ciąży. To już trzeci miesiąc. Listopad. Jeszcze większym problemem był Zabini. Jej rodzice nie tolerowali śmierciożerców. A jakby nie patrzeć Zabini nim był. Jednak nie miała co do niego wątpliwości. Pamiętała, całą tą sytuację z ciąża zaraz na początku, ale potem gdy siedział na polu pod jej domem, kiedy panowała burza, wszystkie jej możliwości rozwiały się po kątach.
- Kochanie jesteś gotowa?-  Usłyszała głos Blais’a, który w następnej minucie pojawił się w pokoju.- Nie mam zielonego pojęcia na którą się umówiłaś, ale raczej nie przystoi nam się spóźniać.- Podszedł do niej i cmoknął w policzek.
- Tak, tak już idziemy. Tylko Blaise ja cię proszę, bądź normalny, nie błaźnij się, nie pozabijaj mi braci i nie obrażaj moich rodziców.
- Będę grzeczny, słowo Diabełka.- Ginny tylko uśmiechnęła się szeroko. Właśnie to ją martwiło. Diabeł nigdy nie był spokojny. Czasami zachowywał odrobiny taktu, ale tylko czasami. Jednak bardziej bała się reakcji rodziców, niż samego Zabini’ego.  Jej tato był wyraźnie uprzedzony do dzieci śmierciożerców.
  Westchnęła cichutko spoglądając na Blaise’a:
- Blaise, a co z Malfoy’em? Widziałam go ostatnio jest bardzo poturbowany. Nie jest to zwykła mugolska bójka…- Zabini nie chciał odpowiadać na to pytanie. Chciał ją chronić. Trzymać jak najdalej od tego towarzystwa, które mu zniszczyło dzieciństwo. Tyle razy mówił Draconowi, by dal sobie z tym spokój.   Ale ten cały czas zaprzeczał. Twierdził, ze jest od tego uzależniony i właśnie teraz jego uzależnienie powoli go zabija.
- Wiesz Skarbie, że to nie nasza sprawa? I Granger I Malfoy to duże dzieci i z cała pewnością dadzą sobie obydwoje radę. Nie możemy się wtrącać, tak jak zrobi to twój braciszek, gdy tylko się o wszystkim dowie.
- Ja się nie wtrącam Blaise, ja się martwię. Miona ostatnio przychodzi do niego tylko gdy śpi. Wtedy siedzi przy łóżku i patrzy tępo w ścianę. A później gdy on się budzi wychodzi.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz…- Blaise mocno przytulił Rudą.- No zbieraj się za 10 minut chcę cię widzieć na dole.

Hermiona teleportowała się pod zamek Hogwartu. Nic a nic się nie zmieniło od czasu wojny. Sponsorzy z ministerstwa byli tak hojni i wynagrodzili wszystkie straty materialne jak i moralne pokrzywdzonych. Powoli ruszyła do dębowych, mosiężnych wrót. Drogę znała na pamięć i równie dobrze mogła iść z zamkniętym oczami. Severus Snape po śmierci Dumbledore’a objął stołek dyrektorski,  a McGonagal była wicedyrektorką. Nie musiała długo szukać. Gdy tylko weszła do wielkiej sali, ujrzała całe grono nauczycielskie. Właśnie odbywała się jakaś narada.
- Ooo, kto nas odwiedził! Mionka!- Hagrid jak zwykle dał się ponieść emocjom. Pół-olbrzym wstał od stołu wlewając przy okazji swoja wodę.
- Spokojnie Hagridzie. Hermiona na pewno przyszła w interesach. Więc słucham?- Profesorka od transmutacji opanowała sytuację.
- Nie myślę, ze to dobry pomysł Minerwo. Panna Granger musi zaczekać. Skończymy naradę i wtedy załatwicie to co macie do załatwienia. Jasne?
- Tak, oczywiście zaczekam na błoniach. Profesor McGonagal, czy mogłabym później prosić?- Chciała jak najszybciej wycofać się na pole. Nie miała ochoty na dalszą konwersację z byłymi nauczycielami.
- Oczywiście, przyjdę.