Światło nie zawsze niesie ze
sobą dobro. Ciemność nie zawsze jest złe. Tak i było w jego przypadku. Nic nie
widział, nic nie słyszał. Było mu dobrze, nie chciał się stąd ruszać. A tak
właściwie… To gdzie on jest? Draco Malfoy balansował pomiędzy dwoma światami. I
choć nie zdawał sobie z tego sprawy, to i tak był w nim jakiś dziwny niepokój.
Musiał się wydostać z tej otchłani. Nie może dłużej tutaj być. Dlaczego? Tego
nie wiedział. Czuł, że nie może tutaj dłużej zostać, w przeciwnym razie nigdy
się na to nie zdecyduje. Tylko jak to zrobić. Skoncentrował się na chwile, a
przed jego oczami pojawił się dziwny, brązowy kolor. Mimowolnie przypomniał
sobie Granger. Właśnie, przez tą przeklętą szlame ma teraz kłopoty. Ale czy nie
sam się w nie wpakował? Przecież wiedział, co go czeka za spoufalanie się z
osobami, które nie mają czystej krwi. Z drugiej strony to nic nie daje… Na przykład on. Posiada czystą krew, ma wykupiony respekt oraz szacunek, a jest
traktowany jak nie jeden skrzat domowy. Piepszyć
to wszystko. Chciał znowu spokojnie zaspać, znów poczuć tą idealną ciszę.
Jednak cały czas myślał o tym, że musi zabić tę dziewczynę.
Hermiona od godziny stała pod
ścianą, bijąc się z myślami. Leżał tam, podpięty pod te ogromne maszyny. Chyba
jest mu to winna? Ale moment „winna”? Niby, dlaczego. A jednak się przełamała.
Nieśmiało weszła do pomieszczenia i stanęła w progu. Bała się, że on jednak za
chwilę otworzy oczy i uśmiechnie się w ten swój perfidny sposób, a ona będzie
musiała się tłumaczyć. Stała tam powoli uspokajając rozdygotane serce i
wmawiając sobie, że nic takiego się nie stanie. Przecież on jest nie przytomny.
Podeszła do łóżka. Czyżby miała stracić następną osobę? Doskonale pamiętała jak
niespełna kilka miesięcy temu była tutaj, żegnając się z ojcem. Usiadła na
krześle i przyglądała się młodemu miliarderowi. Niezdrowo blada twarz i te
blond włosy. Uświadomiła sobie jak bardzo brakuje jej tego ironicznego
spojrzenia. Nachyliła się i lekko odgarnęła włosy z jego czoła. Nie mogła się
powstrzymać by nie dotknąć jego policzka. Był zimny. Oczy zaszkliły jej się
delikatnie. Pogładziła go po twarzy.
Draco z ulgą stwierdził, że
jednak żyje i nie musi się wydostawać z żadnego fanaberyjnego świata. Usłyszał,
ze ktoś wchodzi do jego sali. Nie otwierał oczu, gość nie kwapił się do
pogawędki, w wyniku, czego Malfoy słyszał miarowe pikanie maszyny, która
wyręczała go za utrzymywania miarowego oddychania. Zdziwił się, gdy na policzku
poczuł ciepłą dłoń.
Po chwili otworzył oczy i nie
wierzył w to, co widzi. Na krześle siedziała Granger. Miała spuszczoną głowę.
Draco już chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna go wyprzedziła. Nadal nie
podnosiła głowy, wiec spokojnie mógł się jej przyglądać:
- Nie wiem, co się ze mną
dzieje. Myślałam, ze cię nienawidzę, a teraz widzę cię na tym łóżku
nieprzytomnego i czuję się winna. Boje się na ciebie spojrzeć. Boje się, że gdy
otworzysz oczy zobaczę w nich złość i smutek. Sama się sobie dziwię, ale
brakuje mi ciebie. Tego zakochanego w sobie arystokratę od siedmiu boleści.
Draco proszę cię nie możesz mnie teraz zostawić. Nawet gdybyś miał tu i teraz
wstać i wyzywać mnie od najgorszych, czułabym się lepiej niż teraz. A najgorsza
jest świadomość, ze doskonale wiem, że nie będę ci w stanie tego powiedzieć,
gdy będziesz mógł mnie słuchać.- Szeptała tak cicho, ze chłopak miał spore
trudności ze zrozumieniem tej wypowiedzi. Jednak nawet jak już usłyszał to i
tak wszystko docierało do niego w zwolnionym tempie. Sam do siebie się
uśmiechnął. Przecież nie może zmarnować TAKIEJ okazji…
Po jej policzkach spływały
łzy. Sama się sobie dziwiła, ze ostatnio jest taka słaba. Kiedyś, żeby zmusić
ją do płaczu potrzebowali kilo cebuli, a teraz? Jest gotowa się rozpłakać przy
pierwszym lepszym łzawym filmie romantycznym.
- Wiesz Granger, nie jestem w
stanie teraz wstać i cię wyzywać, ale obiecuje, ze, gdy tylko mi się poprawi
nadrobię zaległości. A i wiesz…- szepnął konspiracyjnie- mnie nie tak się łatwo
pozbyć. Swego diabły tak szybko nie wezmą. No i wiesz Zabini ma tam wpływy.
Hermiona zrobiła się blada i
podniosła głowę. Zobaczyła uśmiechniętego Malfoy’a, który lekko mrużył oczy.
Widać było, że ta wypowiedz dużo go kosztowała, ale nie stracił na uroku.
Dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła na te słowa.
- Ja już pójdę, przepraszam,
ze cię obudziłam.
- Nie, nie, nie. Teraz to ty
grzecznie ze mną zostaniesz i ładnie się wytłumaczysz- Draco czuł się
niesamowicie dobrze. Patrzył jak dziewczyna się rumieni. A po chwili usłyszał w
głowie słowa Rookwood’a. „I tak będziesz
musiał ją zabić, normalnie …aż nie mogę się doczekać. Jej mina będzie bezcenna”.
Zignorował gadkę śmierciożercy i dalej przyglądał się dziewczynie- No i jak
Granger? Podobno za mną tęskniłaś, ale wiesz musisz poczekać, aż dojdę do
siebie, bo w przeciwnym razie nie pociągnę zbyt długo- Uśmiechnął się jeszcze
szerzej do dziewczyny, z radością obserwując jej ogromne czerwone rumieńce.
- Ty, ty… Jak tak możesz?!-
Hermiona oburzyła się słowami chłopaka. Ona się o niego martwiła. Wylewała łzy,
a on? Przeklęty arystokrata!
- Ale słoneczko, ty moje. Nie
denerwuj się, bo to szkodzi… I mogę, co? Bo nie zrozumiałem z kontekstu …
- Jak widać rozumienie idzie
ci bardzo opornie…-warknęła do niego, odwracając głowę.
- I dziwisz mi się? To tylko
i wyłącznie twoja wina…- Roześmiał się na głos patrząc jej w oczy.- Rozpraszasz
mnie Granger…
-Malfoy, poprzestawiało ci
się coś? Może się w głowę uderzyłeś, albo po prostu leki źle na ciebie
działają.
- Wszystko ze mną w porządku.
Granger, kiedy jest pierwsza rozprawa mojego ojca?- Zapytał już poważniej.
- Jeszcze nie ustaliłam terminu.
Malfoy, kto ci to zrobił? Wiem, ze nie powinnam pytać, ale…- I co ona ma mu
teraz powiedzieć? Że go kocha? Że się martwi? Przecież to jakiś absurd.
Hermiona wstała z krzesła i podeszła do okna. Widok był śliczny, piękne
labirynty przyozdabiane goździkami. Zauważyła na parkingu jakąś parę. Mężczyzna
mocno trzymał kobietę, która mocno gestykulując rękami krzyczała na niego.
Chłopak w ogóle się tym nie przejął i pocałował ją. Ruda osóbka się uspokoiła.
Dopiero zdała sobie sprawę, że to Gin z Diabłem. Uśmiechnęła się sama do
siebie. Strasznie im zazdrościła. Są razem, mimo wszystko kochają się i za
niedługo na świat przyjdzie ich córeczka. Tak, Ginevra Weasley miała urodzić
córeczkę i to już za niecałe 6 miesięcy. Powoli odwróciła się do chłopaka. Patrzył
na nią, jak zwykle z jego oczu nie dało się nic odczytać.
- Granger uwierz jesteś
ostatnią osobą, której mam zamiar się tłumaczyć. Lepiej będzie, jeśli już
pójdziesz. Prawdopodobnie ze szpitala wyjdę za tydzień. Wtedy ustalimy termin
rozprawy. A teraz możesz już iść.
Nie wierzyła w to, co
usłyszała. On ją po prostu wygania. A ona głupia wierzyła, ze coś jednak dla
niego znaczy. Nie mógł zobaczyć jej łez spływających po twarzy. Nie mógł
usłyszeć cichutkiego szlochu. Nie mógł poczuć ogromnego bólu, który jej zadał.
Został sam w pustej sali.
Musiał się bardziej pilnować. Musi sprawić by znienawidziła go tak, jak jeszcze
nigdy. Tak będzie lepiej, łatwiej dla wszystkich. Jak on ma ją zabić, skoro coś
do niej czuje? W tej chwili czuł się jak najgorsze ścierwo. W sercu panowała
pustka, która wsysała wszystkie zmysły. Nie radził sobie już z niczym.
Parametry chłopaka zaczęły niebezpiecznie spadać. Do sali przybiegło kilka
pielęgniarek. Po chwili sytuacja była już pod kontrolą. Stan pacjenta stabilny.
Wyszła ze szpitala. Poczuła
się zmęczona. Komórka w jej kieszeni zaczęła niebezpiecznie wibrować. Wyjęła
telefon i popatrzyła na wyświetlacz. „Zastrzeżony”.
Zmarszczyła lekko noc i odebrała:
- Hermiona Granger, Kierownik
Działu Departamenckiego Zabójstwa I Niewyjaśnionych Okoliczności, słucham?- Postarała
się o najbardziej służbowy ton, na jaki było ją stać.
- Dzień Dobry panno Granger.
Z tej strony Stephen Bern. Czy mógłbym z panią porozmawiać? Chciałbym
niezwłocznie się z panną spotkać.
- Jeśli sprawa jest na tyle
poważna najwcześniej za 20 minut. Może być?
- Tak oczywiście. Zapraszam
do mnie. Town Street 34f.
Czekam na pannę.
I po jej wypoczynku…
Droga, ponura dzielnica nie
wyróżniała się spośród wielu innych. Hermiona zaparkowała auto przed olbrzymim
zamkiem. Misternie rzeźbione ogrodzenie było zabezpieczone różnymi zaklęciami,
o których dziewczyna nie miała zielonego pojęcia. Podeszła ostrożnie do furtki,
która sama się otworzyła. Niepewnie przeszła przez bramkę rozglądając się
dookoła. Widok przypominał scenę rodem filmu Brama Stokera „Dracula”. Połamane
gałęzie opierały się o ogrodzenie. Trawa była szara, z resztą jak wszystkie
inne rośliny. W progu drzwi stanął pan Bern. Z ciekawością przyglądał się
kobiecie. Zdawał sobie sprawę z tego, ze to, co widzi wprawia ją w zaskoczenie.
Tak jak resztę jego przypadkowych gości. Lekko pomachał jej na znak, że na nią
czeka. Granger szybko ogarnęła swoje myśli i ruszyła w stronę wejścia do domu.
- Witam panno Granger. Widzę,
że nie jest pani zachwycona dekoracją.- Tutaj uśmiechnął się zapraszając
Hermionę do środka.
- Dzień Dobry panie Bern.
Jeśli chodzi o wystrój dosyć ponury. Chciał się pan ze mną widzieć?
- Tak, rzeczywiście.
Zapraszam do salonu. Zaraz wszystko wyjaśnię. Czego sobie pani życzy do picia?
Kawy, herbaty czy może jakieś napoje procentowe?
- Wystarczy herbata…-
Hermiona uśmiechnęła się delikatnie do Berna i rozsiadła się w pokoju
gościnnym. Po chwili do pomieszczenia wszedł Stephen niosący tacę z filiżankami
i talerzykiem ciastek.
- Proszę się częstować.- Bern
zauważył jak panna Granger rozgląda się po pokoju. Uśmiechnął się szczerze.
Pierwszy raz od dawna.- Dekoracja nie jest zachwycająca. Zdaje sobie z tego
sprawę. Jednak, na co stać starego wdowca?
- Panie Bern, do rzeczy. Po
co się chciał pan ze mną spotkać?
- Hmm, widzi pani, panno
Granger… Chciałem się z panią spotkać w sprawie rozprawy pana Lucjusza
Malfoy’a. Czy zna pani przysłowie mówiące, że trzeba się naprawdę bardzo mocno
przypatrzeć, by ujrzeć, że jest więcej niż jeden odcień czerni?
- Co chce pan przez to
powiedzieć?- Hermiona choć była inteligentną kobietą to nie zrozumiała ani
słowa. Odcienie czarnego? Nie… Coś musi być nie tak.
- Jak pani to rozumie, panno
Granger?
- Odcienie czerni… Nie
istnieje coś takiego. Może chodzi o paradoks powiedzenia. Bo jest to tak, jakby
powiedziałby pan o odcieniach bieli. Chyba, ze chodzi o szarość…- Hermiona
zastanawiała się na głos. Bern był szczerze zaskoczony taka dedukcją sprawy.
- Ciekawe wnioski panno
Granger jednak mylne. Załóżmy, że jest dobro i zło. Biel przypasujemy do dobra,
zatem złu dostanie się czerń. Tymi złymi w naszej sprawie są państwo Gray, tymi
zasłużonymi państwo Malfoy, pani i ja. Ale co jeśli ludzie ze strony ciemnej
należą do niej z woli przymuszonej.- Starzec upił łyk grzańca obserwując
reakcje kobiety. Był ciekawy jej reakcji.
- Chce pan mi powiedzieć, że
ktoś z rodziny Gray’ow jest szantażowany?- Szok jaki teraz pojawił się na jej
twarzy rozbawił starego adwokata.
- Owszem, mowa teraz o
Rosalie Karonii Gray, żony Karolda. Moje jakże zaufane źródła donoszą, ze
kobieta jest zastraszana przez męża. Gdyby jednak się przełamała i z nami
porozmawiała, całą sprawę byśmy rozwiązali od tak. Jednak bez jej informacji,
zaczynamy od zera. Nie oszukujmy się panno Granger, te wiadomości które leżą w
pani posiadaniu nie umożliwiają posunięcia się dalej. Nie ma punktu zwrotnego
ani zaczepnego, którym moglibyśmy się wspomóc. Możemy snuć domysły na temat
tego, co się tak naprawdę stało. Ale i ja i pani wiemy doskonale że w naszym
fachu fakt bez poparcia dowodami…
- To nie fakt.- Dokończyła
cicho dziewczyna. Choć nie chciała, to musiała przyznać rację Bern’owi. Dopiła
resztę herbaty i popatrzyła na Stephena Berna.- Czyli chciał mi pan uświadomić,
że pomimo tego ile informacji nagromadziłam to i tak są one w 90% zbędne?
- Powiedzmy może delikatniej.
Nie są niezbędne do wygrania sprawy. Muszę panią ostrzec, że Karold Gray to
trudny zawodnik. Wygrałem tę wojnę z nim. Wtedy na Sali. I zapłaciłem za to
najdroższą mi cenę. Dlatego teraz jestem wdowcem. Uważaj moja droga, bo i
ciebie może to czekać.
- Niech się pan o mnie nie
martwi dam sobie radę, a teraz jeśli pan pozwoli pójdę już.
-Ależ oczywiście. Odprowadzę
panią.- Hermiona szybko się ubrała i żegnając się z właścicielem dworku,
pośpiesznie opuściła posiadłość
Nie czuła się najlepiej. Cały
czas myślała nad tym, co powiedział jej stary wdowiec. Jest tylko jedno
wyjście. Musi się spotkać z żoną Graya’a. Gdy tylko dojechała do domu, wzięła
się za pisanie listu.
Rosalie Gray
Witam, może mnie pani nie pamiętać.
Jednak bardzo chciałabym się z panią spotkać. Jeśli chodzi o termin, to zależy
od pani. Byłabym wdzięczna, gdyby nasze spotkanie odbyło się w tajemnicy. To
nic poważnego. Chyba nie ma sensu powiadamiać osób trzecich, które mogą okazać
się niepowołane.
Z niecierpliwością czekam na odpowiedź
Hermiona Granger.
Teraz zostało jej już tylko
czekać na odpowiedź. A co jeśli jednak się nie zgodzi? No nic, będzie się
martwiła wtedy, kiedy już wszystko będzie jasne. Spojrzała na zegarek 18.45.
Może tak by jeszcze odwiedziła, Malfoy’a? Nie no chyba ją pogrzało. Nie, nie
pójdzie do niego. Nie po tym jak ją potraktował. On ją wyrzuca ze sali, a ona?
Martwi się o niego! Nie odwiedzi go teraz, bo jest późno. Musi się jeszcze
wykąpać, bo miło byłoby pokazać się w pracy! No, więc nie odwiedzi Malfoy’a. Hmm,
zrobię to jutro rano.-Pomyślała. I zaspała z uśmiechem na twarzy.