Hermiona właśnie
wychodziła z biura. Było już późno i zimno. Zaczął padać silny deszcz. Z trudem
rozłożyła parasolkę i ruszyła w kierunku ciemnej uliczki, gdzie spokojnie
mogłaby się aportować. Gdy podnosiła różdżkę, by wypowiedzieć inkantacje ona
wyleciała jej z ręki. Odwróciła się w stronę napastnika i wydała z siebie cichy
okrzyk. Nie mogła liczyć na pomoc. Strach potęgowała dzika furia w oczach
mężczyzny…
- Witaj Granger…- Dziewczyna wzrokiem szukała swojej różdżki,
lecz na próżno. Zaczęła cofać się, mając cichą nadzieję, że może jakimś cudem
uda jej się uciec. Plany pokrzyżowała jej ściana mająca około 6 metrów. Mężczyzna zaczął
podchodzić do Hermiony dziwnie się jej przyglądając. Po chwili wybuchnął
paranoicznym śmiechem i zaczął obracać w placach różdżkę, należącą do Granger.-
Strach to jedyna ludzka zaleta. Wtedy człowiek traci zmysły i zdrowy rozsądek,
czyż nie panno Granger? Dlaczego się mnie boisz? Przecież chciałem tylko
porozmawiać..- Zapytał nie spuszczając z niej wzroku. Hermiona nie odezwała się
ani słowem, próbując na chłodno przeanalizować sytuacje. Przerwał jej krzyk
mężczyzny.- Kiedy pytam, żądam odpowiedzi! Jasne?!- Kiwnęła potwierdzająco
głową.- Czyli dlaczego się mnie boisz?- Hermiona zebrała w sobie resztki
odwagi, podniosła głowę i spojrzała na napastnika.
- Nie boje się ciebie…- Głos drżał jej i sama przeklinała
wszystkie bóstwa za niepewność w swoim głosie. W zaułku rozniósł się
histeryczny śmiech psychopaty.
-Szlamy nigdy nie były i nie będą inteligentne… Jesteś
najbardziej znaną szlamą w całej Anglii. Powiedz mi, jak to możliwe.. Przecież
już dawno powinnaś gryźć ziemię.- Westchnął ciężko i pokręcił głową na wznak
ogólnego życiowego niepowodzenia. Po chwili uniósł głowę i spojrzał na
przerażoną kobietę. W jego oczach zagościły szaleńcze iskry, a na twarz wkradł
się przebiegły uśmiech.- A ładnie krzyczysz?- Hermiona patrzyła przez chwilę
zdezorientowana na mężczyznę, ten widząc to uśmiechnął się jeszcze szerzej.-
Crucio…- Przez jej ciało przeszła fala bólu. Krzyk przedarł się przez huczący
wiatr. Upadła na ziemie, wijąc się i rzucając w spazmach niewyobrażalnego,
palącego bólu. Spojrzał na nią z góry nie przerywając zaklęcia. Pokiwał głowa z
uznaniem i po chwili zastanowienia rzucił następne zaklęcie.- Sectumsempra...- syknął, a po chwili na ciele
kobiety pojawiły się krwawe rany z których płynęła krew. Ostatkami sił
próbowała się podnieść, ale bez skutku. Włosy zlepione błotem i krwią, oczy,
które wręcz błagały o litość. Jej determinacja pękła jak bańka mydlana,
nadzieja uciekła, zgwałcona i poniżona. Odwaga oddała pokłon lękowi, a umysłem
zawładnął szatan. Po policzkach spływały łzy bezradności i niesamowitego
cierpienia. Deszcz przebrał na sile, a wiatr coraz mocniej wiał, próbując
przypomnieć o swojej mocy. Nad zaułkiem, niebo rozdarła błyskawica, a grzmot
przerwał ciszę. Ostatnie, co usłyszała to psychopatyczny śmiech. Nagle ból
ustał, a mężczyzna zniknął wraz z resztą rzeczywistości.
~*~
Wiele ludzi
twierdzi, że topienie smutków w napojach procentowych to nie jest dobre wyjście.
Jednakże istnieje pewna grupa zwolenników alkoholi, które notabene pomagają
zapomnieć o tym, o czym nie chcemy pamiętać lub pozwalają rozluźnić się i
wygonić na urlop szare komórki. Pewien blondyn stwierdził, że butelka podobnego
napoju nie zaszkodzi. Po jednej dołączyła kolejna i następna, że w końcu
przestał liczyć. Po godzinie lub dwóch ów chłopak nie wiedział czy to czwarta
czy czterdziesta czwarta butelka „zbawiennego” płynu.
Słońce nieśmiało
zaglądało do okna szarookiego mężczyzny. Co prawda był grudzień, lecz śniegu
można było się dopatrzeć naprawdę w mikroskopijnych ilościach. W Anglii takie
anomalia pogodowe to nic dziwnego. Przez cały rok mieszkańców tego kraju
nawiedzały deszcze, więc dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Po chwili do
okna zapukał śliczny, brązowy puchacz. Draco nawet nie drgnął. Uparte słoneczko
oburzone zachowaniem arystokraty przebrało na sile i z całą swoją mocą uderzyło
w okno Malfoy’a. Po sypialni chłopaka rozniosły się różnorodne epitety, nienadające
się do druku. W stronę sowy poleciała poduszka, lecz to nie zachęciło ptaka do
odlotu. Po 20 minutach Draco zmotywował się do wstania z łóżka. Ociężałe
powieki ważyły zdecydowanie za dużo, a ból głowy zaćmiewał bodźce, które miały
trafiać do mózgu. Powoli doczłapał do łazienki. Z trudem odnalazł błękitny
płyn. Odkorkował buteleczkę i pochłonął całą zawartość. Skutki zażytego „lekarstwa”
odczuł po kilku minutach. Powędrował do sypialni, by sprawdzić korespondencję i
prawie się zadławił powietrzem, gdy zauważył, że ptak przyniósł mu Proroka
Codziennego. Bez namysłu złapał różdżki i aportował się do domu Granger. Nawet
nie czytał tej gazety…, Dlaczego? Sam dokładnie nie wiedział… Może to przez
strach, który gdzieś się tam czaił. Albo przez niepewność, która wzrastała wraz
z kolejnymi minutami. A może chciał pokazać jej pierwszej, by… I tu są dwie
opcje; Po pierwsze, by pokazać jej, ze wcale nie jest taka wspaniała i wkopała
jego ojca. Po drugie, pochwalić i podziękować za dobrą współpracę. A później
deportować się gdzieś daleko i nigdy nie wracać. Prawda była taka, że on już
nie mógł tak po prostu przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Coś go
rozsadzało od środka i dziwnie paliło, gdy się do niego uśmiechała, czy tylko
rozmawiała… A on? On nie mógł się w tym wszystkim odnaleźć. To było coś nowego,
coś, co nie szło po jego myśli, i w końcu coś, na czego nie mógł znieść i maił
serdecznie dosyć. Zapukał do drzwi i czekał. Nic, zapukał jeszcze raz no i
dalej cisza. Spojrzał na zegarek, 10.15. Porządkowa Granger na bank już nie
spała, dzisiaj sobota, więc nie ma jej w pracy…, Chociaż u niej to wszystko
możliwe… Po chwilowym zastanowieniu, doszedł do wniosku, że najnormalniej w
świecie poszła odwiedzić Rudą. Pokiwał głową na wznak ogólnego roztargnienia i
zniknął.
Ginny leżała w
łóżku rozmyślając nad wszystkim i nad niczym. Dzisiaj rano kursowała chyba z
sześć razy toaleta, łóżko, łóżko, toaleta, a Zabini nawet nie drgnął. Obróciła
głowę w prawą stronę i spojrzała na swojego chłopaka. Dlaczego jej brat jest
tak bardzo do niego uprzedzony? Przecież to nie jego wina, ze jego rodzice to
śmierciożercy. To nie przez niego zginęło tyle ludzi. Taka była wola rodziców.
A on jako mały chłopczyk chciał, by byli z niego dumni. Czy to tak trudno
zrozumieć? No chociażby ona… Była zdrajcą krwi. Tylko, dlatego, że jej rodzice
zadawali się z mugolami i charłakami. Ale było warto, Nie do końca rozumiała,
na czym polega to całe zdradzenie. Przecież, na przykład Voldemort, uznaje się
za lepszego od ludzi nie magicznych, a tak naprawdę jeden mugol wart był więcej
od całego zastępu śmierciżerców. Polityka ludzi czystej krwi była wygodna dla
nich samych. A rozumowanie niby zdrajców było dobre dla wszystkich. Bynajmniej
ona tak uważała. Po chwili poczuła jak ręka Blaise’a gładzi ja po brzuchu. Ponownie
odwróciła głowę w jego stronę i delikatnie się uśmiechnęła.
- Długo nie śpisz?- Zapytał, głośno ziewając. Poszedł
wczoraj późno spać, a jego organizm potrzebował bardzo dużo snu. Przynajmniej
on tak uważał…
-Gdzieś tak od ósmej. Dzieciątko daje popalić.- Powiedziała
ciężko wzdychając, tym samym podsumowując swój żywot.
- Wdało się w tatusia! Ot, co! Wrośnie nam mały diabełek! A
będzie normalnie chodził jak w zegarku. Średnia 6.0, Dom, Slytherin, doskonały
kapitan Quidditch’a no i oczywiście przystojniak po tatusiu!- Ginny zachodziła
się ze śmiechu, trzymając się za brzuch. Blaise miał naprawdę wybujałą
wyobraźnie. Taaak, żeby on jeszcze taki idealny był jak sam się widzi.
Otarła łzy rozbawienia i ponownie
spojrzała na chłopaka, po czym znowu wybuchła niekontrolowanym śmiechem na
widok zdezorientowanej miny Diabła.
- No Diabełku, czyli wyrośnie nam samo-uwielbiający się
alkoholik z wybujałym ego. Merlinie broń!
-, Jaki alkoholik? Kochanie ja nie wiedziałem, ze masz do
tego skłonności, ale obiecuję, ze znajdziemy jakiegoś…- Ruda zamachnęła się i
uderzyła Diabła poduszką, na której się opierał. Blaise nie rozumiejąc, co się
dzieje chciał złapać poduszkę jednak Ginny przetrzymała ją i pchnęła lekko w
przód. Satynowa pościel owinęła się wokół nóg chłopaka i ściągnęła go na
ziemie. Po pomieszczeniu rozniósł się perlisty kobiecy śmiech. Zabini pokręcił
ze zrezygnowaniem głową i próbował się podnieść. Gdy miał oddać poduszkę
(poduszką) dziewczynie, usłyszeli dzwonek do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś?- Weasley pokiwała przecząco głową i
wstała z łóżka ruszając do łazienki.
- Ja idę się ubrać, a ty otwórz drzwi. Za chwilkę zrobię cos
do jedzenia. Dobrze?- Blaise pokiwał potakująco głową i ruszył do drzwi. Gdy
schodził po schodach dzwonek zabrzmiał jeszcze raz.
-Już idę!- Odkrzyknął natrętnemu gościowi. Szybko uporał się
z zamkiem w drzwiach i uchylił je. Na progu stał Draco Malfoy. Cały biały i
przemoknięty. Blaise przetarł oczy ze zdziwienia.
- Wpuścisz mnie czy będziesz podziwiał?- Warknął strzepując
śnieg z marynarki. Zabini bez zbędnego słowa otworzył szerzej drzwi, by Draco
mógł przez nie przejść. Gdy już się rozebrał, skierowali się do kuchni, gdzie
Gin szykowała śniadanie.
- Kochanie, mogłabyś zrobić śniadanie dla trzech osób?- Spytał
wesoło. Ginny odwróciła się zdziwiona i ujrzała Malfoy’a, który jakby nigdy nic
siedział sobie wysokim, kuchennym stołku.
-Jasne, cześć, Malfoy… Co ty tu robisz?- Zagadnęła, wracając
do robienia jedzenia. Draco siedział na tym krzesełku i obserwował. Ta cała
sytuacja dała mu dużo do myślenia. Już od dawna nie widział kumpla tak
uradowanego. To wszystko było takie normalnie a zarazem dziwne. I to cholernie
dziwne! Bo oni byli po prostu szczęśliwi, bo Zabini odrzucił wszystkie normy,
które obowiązywały arystokratę, bo ona chciała byłego śmierciożercę i teraz
tworzą rodzinę. Tak, to zdecydowanie było przerażająco dziwne i Draco nie mógł
tego pojąć. Niby miał te 23 lata, a czuł się jak 5 latek poznający nowy, inny
świat.
-Ej, Stary wróć do nas..! –Z rozmyślań wyrwał go Blaise
machający mu ręką przed oczami. Zamrugał kilka razy i spojrzał na niego z
pytaniem w oczach.- No opowiadaj, co tam u ciebie i co cię do nas sprowadza.
- Myślałem, że jest u was Granger… Nie ma jej u siebie, a
dostałem Proroka.- Sięgnął po kanapkę i spojrzał na Rudą.- Nie wiecie gdzie
może być?
- Czekaj! Masz Proroka?! No i co?! W ogóle wiesz już?-
Blaise uradował się jak małe dziecko. Tak naprawdę bardzo lubił i szanował
Lucjusza Malfoy’a. To właśnie dzięki niemu teraz jest tym, kim jest. Dzięki
niemu udało mu się wyczołgać z największego bagna, jakie tylko mógł spotkać.
Był jego dłużnikiem i mimo wszystko wierzył w jego niewinność.
- Ja nawet nie patrzyłem… Od razu deportowałem się do
Granger.- Malfoy wyciągnął Proroka i spojrzał na pierwszą stronę. Twarze
wszystkich rozjaśnił szczery uśmiech.- Udało się! Naprawdę się udało! Nie
wierze!- Draco wstał od stołu i zaczął chodzić po kuchni.- Tylko gdzie podziała
się Granger..
- Spokojnie Smoku, może najnormalniej w świecie siedzi w
biurze na papierami.- Blaise wygodniej rozłożył się na krześle wywalając nogi
na stół. Jednak widząc zabójczy wzrok swojej dziewczyny, postanowił nie
ryzykować i przyjął bardziej stosowną postawę. Draco obserwując to całe
zajście, uśmiechnął się kpiąco i prychnął.
-Pantoflarz.- Ginny uśmiechnęła się z satysfakcją, a sam
zainteresowany siedział jak sparaliżowany, po chwili zrozumiał sens słowa,
wypowiedzianego przez przyjaciela i zerwał się z miejsca.
- Coś ty powiedział?!- Ruda wybuchła śmiechem, gdy zobaczyła
jak Malfoy pada na kolana i wchodząc pod stół, kieruje się na czworaka do
wyjścia. Zdezorientowany Blaise szukał wzrokiem czysto teoretycznie martwego
Dracona, lecz zauważył go dopiero wtedy, gdy ubierał marynarkę. Po króciutkim
„żegnam” skierowanym do Ginny deportował się i tyle go widzieli. Zabini
spojrzał na ocierającą łzy rozbawienia Weasley’ówne, też się uśmiechnął, a po
chwili dodał.- Wszelakie skrzywienia emocjonalno- psychiczne dotyczące mojej
osoby, zafundował mi właśnie on. Widzisz, z kim ja muszę pracować?
- Jakiś ty biedny…- Ginny pogłaskała Blaise po policzku i
uśmiechnęła się szerzej.- Idę na górę…- Ziewnęła szeroko.- Twoje dziecko nie
dało mi się porządnie wyspać.
- Jasne, bo jak zrobi coś źle, to już jest moje dziecko?!
Oj, ja ci za chwilę pokażę!- Na te słowa Ruda uciekła z piskiem na górę.
~*~
Śmierć nie jest jedynym wyjściem nawet z najgorszej
sytuacji. Jednak w nadzwyczajnych przypadkach jest najlepszym, co może nas
spotkać. Śmierci nie można się bać, ponieważ nie dotyczy ona ani ludzi żywych
ani martwych. Ludzi żyjący nie mogą się nią przejmować, bo mają 100 innych
rzeczy na głowie. Praca, kariera, rodzina, wyjazdy, delegacje, firma, zdrowie,
romanse. Jest tego naprawdę wiele. A ludzie martwi? No tak, trupki z reguły nie
mają zbyt dużo rzeczy na głowie, ale oni nie muszą przejmować się śmiercią, bo
już nie żyją. Śmierć jest stanem przejściowym, prawda? No, bo pojawia się tylko
wtedy, gdy umieramy. A co potem? Czy ludzie mogą być „w śmierci” cały ten czas,
gdy już nie żyją? Nie, zdecydowanie nie. Rozmyślania przerwał palący ból. Nie
wiedziała czy żyje czy jest martwa, a może całkowicie przypadkiem jest w tym
stanie przejściowym, potocznie nazywanym śmiercią. Pali, całe ciało płonie, o
tym była przekonana. Każdy nerw, komórka, tkanka. Chciała sprawdzić, co się
dzieje, otworzyć oczy, poruszyć się, cokolwiek byleby poczuć, że jednak żyje.
Spróbowała otworzyć oczy, skoncentrowała się tylko i wyłącznie na tej czynności
jednak coś blokowało przedostawanie się bodźców do mózgu, tym samym jej
zmagania z samą sobą nie dawały oczekiwanego rezultatu. Usłyszała, że ktoś
otwiera drzwi. Poczuła dotyk zimnych palców na swoim ciele. Poruszyła
delikatnie palcami u prawej ręki. Powoli paraliż ustawał a ona była zdolna do
coraz bardziej skomplikowanych ruchów. Gdy już mogła poruszać kończynami,
ponownie starała się otworzyć oczy. Coś się jej udało. Widziała coś żółto
czarnego. Chyba. W obecnym stanie nie była niczego pewna. Otworzyła szerzej
oczy. Barwne plamy zlewały się w zlepek kolorów, które nie przedstawiały
żadnego, sensownego obrazu. Kilka razy zamrugała, by odzyskać ostrość widzenia.
Znajdowywała się w kwadratowym pomieszczeniu. Oświetlenie dawały tylko dwie
pochodnie wiszące na przeciwnych ścianach. Leżała na ziemi, a skrzat domowy
pochylał się nad nią i przyglądał się jej tymi, swoimi wyłupiastymi oczami.
Dostała kilka płynów, które wypiła bez sprzeciwu. Ciszę przerwał skrzat.
- Wszystko w porządku? Strzępek pomógł panience i jak
panienka będzie lepiej się czuła, Strzępek deportuje się z panienką.-
Zaskrzeczał, tłumacząc się ze strachem w oczach. Dziewczyna przyjrzała się
stworzeniu i skinęła głową. Miała tyle pytań. Głowa pękała jej od ich nadmiaru.
- Czy mogę się ciebie o coś zapytać, Strzępku?- Skrzat
skinął zdziwiony głową.- Powiesz mi gdzie jestem? I w ogóle jak ja się nazywam?
Mam pustkę w głowie…
- Jest panienka w niebezpieczeństwie, nazywa się panienka
Hermiona Granger i jest panienka przyjaciółką Harry’ego Potter’a. To przez
zaklęcie Pana nic panienka nie pamięta. Musimy uciekać.
-Kim jest twój pan?- Dziewczyna nic nie rozumiała, ani nic
nie pamiętała. Po chwili ktoś wszedł do pomieszczenia, a ona poczuła się
ociężale i padła na poduszki. Chciała odwrócić głowę by zobaczyć przybysza
jednak skrzat przytrzymał jej głowę i wlał coś do gardła. Nawet nie zauważyła,
kiedy zaspała.
~*~
Draco deportował się pod ministerstwo. Miał ogromną
nadzieję, że spotka tu Granger. Jednak pomylił się. Zajrzał do jej gabinetu,
ale sekretarka powiadomiła do że szefowej nie ma od rana w pracy. Z taką
informacją skierował się do Potter’a. No bo kto inny ma wiedzieć o tym, gdzie się
podziali jego pracownicy, jak nie sam kierownik. Szybkim krokiem udał się na 10
piętro. Przed gabinetem stało puste biurko, więc sekretarka udała się na
przerwę. Zapukał do gabinetu i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka. Potter
uzupełniał jakieś papiery, gdy zjawił się w środku, Złoty Chłopiec zdjął
okulary i przywitał się.
-Cześć Malfoy, w końcu przyszło się popracować?- Spytał ściskając
dłoń Malfoy’a.
-Nie do koniecznie. Wiesz gdzie podziała się Granger? Szukam
jej od rana… U siebie jej nie ma, u Zabini’ego też nie i tu również.- Harry
zrobił zdziwioną minę.
- A co ona mogłaby robić u Zabini’ego?- Draco uśmiechnął się
ironicznie. Powoli patrzył jak Potter bierze filiżankę z kawą do ręki. Tak to
jest bardzo dobry pomysł o poinformowaniu go o nowym miejscu zamieszkania
Rudej.
-A Potter, coś ty taki nie poinformowany… Ruda
przyjaciółeczka Granger mieszka teraz z Zabini’m.- Kierownik działów
departamenckich zaczął krztusić się napojem. Malfoy ułożył ręce na biurku i
nachylił się w stronę Harry’ego.- Powiem więcej…- Szepnął konspiracyjnie.- Ruda
spodziewa się bobasa i zgadnij kto jest szczęśliwym tatusiem…- Kawa wylądowała
na uzupełnianych papierach, a sam zainteresowany powolutku przypominał sobie
jak się oddycha.- No, no, no Potter spokojnie, bo ci ciśnienie skoczy. A teraz
wracając do tematu: wiesz gdzie jest Granger?- Harry pokiwał przecząco głową, a
Malfoy wstał od biurka. Już miał wychodzić, gdy do okna zapukała czarna pomykałówka.
Draco aż za dobrze znał te sówkę. Mimowolnie cos ścisnęło go w żołądku. Potter
podszedł do okna odbierając liścik:
Potter!
Zabaw
się jeszcze
raz w bohatera, który musi ratować wszystko czego ratunku nie potrzebuje. Mam twoją znajomą, szczerze mówiąc to ja nie wiem
jakim cudem zaszedłeś tak daleko z takimi debilami w ministerstwie,
ale to już nie moja sprawa. Może i nawet dla mnie
lepiej.
No,
ale Granger jest dosyć uciążliwym gościem i rozważam opcje pozbycia się go. Jednak wspaniałomyślnie cię o tym informuję, byś nie musiał się martwić. No Potter jestem
zaszczycony…
R.
-Kto to jest ten R.?!- Krzyknął wściekł Harry. Czuł jak krew
w żyłach znacznie przyśpieszyła. Jakim cudem on ja dostał. Przecież Hermiona
tyle razy powtarzała, ze ma nałożone zabezpieczenia i w ogóle kto to jest i co
od niej chce! Spojrzał na Malfoy’a, który zacisnął pieści.
-Rookwood.- Syknął i wyszedł z gabinetu.
***********************************************************************************
I tym oto sposobem zakończyliśmy pierwszy wątek tej historii. Trochę długo to trwało, ale jako, że to mój pierwszy ff... same rozumiecie..;P
Dziękuję wszystkim za komentarze no i pokornie proszę o kolejne.
Ach, no to za tydzień wakacje?